4. edycja Olsztyn Green Festival przeszła już do historii – muzyczne wydarzenie na kartach Warmii zapisało się jako piękne granie w niesamowitej scenerii.
Wiadomo już, że padł rekord. Frekwencja wypadła bardzo pozytywnie: przez dwa dni festiwalu przewinęło się tam około 25 tysięcy fanów. I wcale mnie to nie zaskakuje! Byłam, widziałam i bawiłam się genialnie! Szczególnie skupiłam się na scenie mniejszej, gdzie występowali debiutanci – wiedziałam, że na dużej scenie będzie się działo i że wyjadacze polskiej sceny muzycznej poradzą sobie bez problemów, a słuchać ich będą tłumy.
DZIEŃ PIERWSZY:
Co nie zmienia faktu, że na Olsztyn Stage muzyki słuchała również pokaźna publika. Bardzo ciekawym i miłym odkryciem był dla mnie Swiernalis – znałam wcześniej jego twórczość, jednak występ na żywo zdecydowanie skradł moje serce. Piękny głos i przemyślane teksty zachwyciły nie tylko mnie, z radością obserwowałam jak przy każdym numerze przystawała większa grupa ludzi – która z taką samą przyjemnością słuchała do samego końca. Dodatkowo charakterystyczne poczucie humoru i wesołe anegdotki pomiędzy utworami sprawiły, że muzyk kupił mnie w całości. Zaraz po koncercie wylądowałam na stoisku z płytami i tego samego wieczora przesłuchałam ją kilkanaście razy. Dlatego każdy z Was, kto będzie miał możliwość pojawić się na jego występie, nie wahajcie się nawet przez sekundę – warto!
Łąki Łan był zdecydowanie jednym z najbardziej energetycznych zespołów na tegorocznej edycji. Wydaje mi się, że nawet na sekundę nie przestali skakać. I ta energia udzieliła się wszystkim wkoło, pierwszego dnia był to najchętniej oglądany koncert. Muzycy bawili się na tyle dobrze, że do zabawy zaprosili publiczność, oddając jej mikrofon i tańcząc z nimi. Atmosferę dopełniały latające balony i piłki odbijane nie tylko przez publiczność, ale także i sam zespół. Łąki Łan grali głównie nowe numery, by na koniec zaskoczyć zebranych ludzi starymi kawałkami. W newsroomie CoJestGrane24 czekała na nich duża grupa, gdzie odbyły się rozmowy z dziennikarzami, śpiewanie sto lat, pytania fanów i zdjęcia nawet z noworodkami!
Na scenie mniejszej koncert zaczął Bownik, którego zabawa na olsztyńskich terenach porwała na tyle, że małej destrukcji uległa gitara wokalisty. Publiczność jeszcze bardziej zachęciła się do zabawy, głośnymi brawami wspierała muzyka podczas zmiany sprzętu. Był to koncert poprawny i całkiem interesujący – dla osoby, która nie znała artysty praktycznie w ogóle.
Trzy młode zespoły: The Dumplings, xxanaxx i Daria Zawiałow, pokazali, że o przyszłość muzyki nie trzeba się martwić. Ich występy można określić słowem petarda – energia i żywiołowość odczuwalne były nawet w piosenkach spokojniejszych czy balladach. Dzięki temu publiczność, która z każdym numerem była liczniejsza, dała się porwać w stu procentach, łącznie ze mną. Pomimo braku znajomości niektórych utworów i niekoniecznie zamiłowania do elektroniki, koncerty uważam za bardzo udane i ciekawe. I gdy którekolwiek z nich pojawi się w moich okolicach raz jeszcze, na pewno nie zawaham się przy kupnie biletów.
O.S.T.R. nie trzeba przedstawiać i nikogo nie trzeba było prosić, by pojawił się pod sceną. Pierwszy dzień festiwalu zakończył się pod znakiem rapu: dobrego, solidnego, klasycznego, dojrzałego, czyli takiego jak należy. I zgromadzeni fani o tym wiedzieli – i znali też zasadę, którą kieruje się artysta: gdy mówi się o ważnych rzeczach, to trzeba rozumieć ich sens; gdy są żarty, należy się śmiać. Obserwując koncert, zrozumiałam, jak głęboka jest relacja Ostrego z publiką i jak ważny punkt stanowi w odbiorze całego występu.
DZIEŃ DRUGI:
Nowy dzień otwierały Ballady i Romanse na dużej scenie. Pomimo miłego zaskoczenia po pierwszym dniu i otwartości na nową muzykę, nie potrafiłam zrozumieć fenomenu sióstr Wrońskich. Przez cały koncert publiczność bawiła się wręcz wyśmienicie, lecz ja nie umiałam odnaleźć się w ich muzyce. Mimo to planuję niedługo wrócić do ich muzyki, posłuchać na spokojnie i wtedy raz jeszcze ocenić. Obecni na festiwalu na pewno utwierdzają mnie w tym przekonaniu.
Paula i Karol rozpoczęli koncerty na Olsztyn Stage. I było to zdecydowanie piękne rozpoczęcie. Happy folk, jak sami określali, brzmiał bardzo przyjemnie. Potwierdzają to tłumnie zebrani uczestnicy festiwalu. Bawiłam się niesamowicie, powodował to także ciągły kontakt zespołu z publicznością i wesoła, rodzinna atmosfera panująca między ich członkami. Po występie duet nie czekał na spotkanie i rozmowę w newsroomie, od razu zaprosił chętnych fanów na bok sceny, by „przybić piątkę” i zrobić zdjęcie.
Na dużej scenie Monika Borzym pokazała, jak brzmi dobry jazz. Artystka jednak nie skupiła się na własnej twórczości, a Joni Mitchell. O każdym utworze opowiadała anegdotkę, komentarz – nawiązując przy tym stały kontakt z publicznością. Koncert był miły i przyjemny, jednak chętnie usłyszałabym piosenkarkę w numerze jej autorstwa.
Krążąc po terenie festiwalu, bardzo zaciekawił mnie zebrany tłumek pod Olsztyn Stage. Zbliżał się koncert Mary Komasa, a fani zdecydowanie nie mogli się go doczekać. Zanim dotarłam z pod ostatniego koncertu na dużej scenie, przy małej nie było szans na dobre miejsce. I tak pozostało mi zajmowanie dalszej pozycji, dzięki której na zdjęciach idealnie widać jak chętnie przybyli uczestnicy, by zobaczyć młodą wokalistkę. W jej występie nie brakowało elektronicznych numerów i ballad, w których Mary udowodniła jak potężny głos tkwi w tak drobnej osobie. Olsztyński festiwal był ostatnim przystankiem na trasie promującej debiutancki krążek.
Na występ Pauliny Przybysz zachęcała już dzień wcześniej jej siostra, Natalia. Jednak nie wydaje mi się, by ktokolwiek tego zaproszenia potrzebował. Połączenie basu, elektroniki i r&b sprawiło, że publiczność dała się porwać muzyce – pomimo bardzo przeszkadzającego słońca, wymagająca muzyka została ciepło przyjęta. Głośno proszono o bis, którego artysta nie odmówiła.
Na małej scenie przyszła kolej na BeMy, na których – nie kryję – najbardziej czekałam. Jak się okazało, nie byłam jedyna. Podczas dwudniowego festiwalu, ich koncert był jedynym na mniejszej scenie, na który musiałam zadbać o dobre miejsce na długo przed rozpoczęciem. Ich występ, jak zawsze, był pełen energii, żywiołu i radości z tego, że mogą grać. Wokalista, Mattia, wcale jej nie krył – jak sam powiedział, po angielsku „by było szybciej”, cieszy się, że przyszło tak wiele ludzi, a widok jest tak piękny: na myśli miał zachód słońca nad jeziorem Ukiel. Olsztyn Green Festival podsumował prostym zdaniem: „Jest idealnie!”.
Podczas koncertu zespół zagrał nowy utwór, „6 seconds”, który został przyjęty z wielkim entuzjazmem. Pomimo wypowiadania się po angielsku, band nie miał żadnego problemu z nawiązaniem kontaktu z publicznością i wielokrotnym jej rozbawieniem. Publika żywiołowo reagowała na każdą prośbę, czy o klaskanie czy o pomoc w odśpiewaniu refrenu. Zdecydowanie miejsce pod CoJestGrane24 Stage również zostałoby zapełnione bez problemu. „I tak byśmy zagrali” – zażartowali przed zagraniem bisu, o który fani zaczęli domagać się już w momencie, w którym band zaczął opuszczać scenę. Jak dla mnie, koncert chłopaków powinien odbyć się na dużej scenie, w zamian za Ballady i Romanse.
Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie koncert L.U.C z Rebel Babel – nie sądziłam, że połączenie hip hopu z orkiestrą może brzmieć tak dobrze. Orkiestra grała nie tylko utwory rapera, ale także swoje – wszystko połączone było w zgrabną całość. Publika chętnie wzięła udział w zabawach rapera: „ekologicznych werblach”, „cięcie powietrza” czy „biciu rekordu Guinessa” we wspólnym rapowaniu.
Choć numery Bovskiej lubię, znam i chętnie odsłuchuję – występ na festiwalu mogę określić jedynie jako średni. Piosenki znane mi w bardziej spokojnej tonacji, zaaranżowane w mocno elektroniczną stronę nie sprostały moim oczekiwaniom. Występ cieszył się jednak ogromnym zainteresowaniem, fani zmierzający na kolejny koncert mieli niemały problem, by przejść. I tym nowoczesnym akcentem przeszliśmy do klasyki.
Hey, na czele z Kasią Nosowską, nie kryli zachwytu od momentu wejścia na scenę. Przypłynięcie łódką na występ spowodował ogromną radość u wokalistki, którą natychmiast podzieliła się z obecnymi fanami. Świętowanie 25. lecia twórczości wiązało się nie tylko z promowaniem nowych utworów, ale także z radosnym powrotem do tych starszych – które z ogromnym entuzjazmem zostały przyjęte przez zebraną publiczność. Wywoływanie o bis było na tyle skuteczne, że Hey zaśpiewał trzy numery przed końcowym zejściem ze sceny.
Dwa ostatnie występy, Fisz Emade i Julii Pietruchy przypieczętowały festiwal, jego siłę i pracę organizatorów nad tym, by line up był tak dobry. Pomimo że to Hey był najbardziej oczekiwanym występem dnia drugiego, na końcowych występach również zebrały się tłumy. Julia Pietrucha i jej ukelele skradły mi serce, delikatny występ w otoczce pięknej muzyki upewniły mnie, że na festiwal wrócę za rok. I to z wielką przyjemnością.
Zajrzyj po więcej:
Olsztyn Green Festival na Facebooku