W najnowszym wywiadzie mamy okazję poznać Zagi – artystkę, której twórczość pełna jest emocji i osobistych refleksji. Rozmawiamy o jej nowym albumie, procesie twórczym, inspiracjach oraz o tym, jak muzyka staje się formą wyrażania najgłębszych uczuć. Zagi otwarcie dzieli się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, zarówno o muzyce, jak i życiu osobistym. To rozmowa, która nie tylko przybliża jej artystyczną drogę, ale również pokazuje, jak ważna jest autentyczność i dbałość o swoje emocje.
Zachęcamy do lektury – to rozmowa, która na pewno zainspiruje każdego, kto szuka w muzyce czegoś więcej niż tylko dźwięków.
Co zainspirowało Cię do napisania utworu „frankfurt”?
To był moment emocjonalnego przesilenia w moim życiu, szczególnie w relacjach z bardzo ważnymi dla mnie mężczyznami. Zauważyłam pewien schemat, który przestał mi odpowiadać i z którego w końcu zdałam sobie sprawę. Myślę, że każdy z nas, jeśli naprawdę dba o siebie – o swój komfort i zdrowie psychiczne – w pewnym momencie zaczyna dostrzegać, jakie relacje i zachowania działają na nas destrukcyjnie.
Kiedy do mnie to dotarło, zaczęłam nazywać rzeczy po imieniu. U mnie proces przepracowywania takich tematów często zaczyna się od napisania piosenki. Wtedy wszystko dzieje się jeszcze na poziomie podświadomości, a emocje wylewają się w tekstach. Dopiero później następuje u mnie świadome 'docieranie’ do tych uczuć i refleksji.
Na co dzień mam wrażenie, że jestem trochę odłączona od własnych emocji. To pozwala mi funkcjonować w miarę swobodnie, nawet w bardzo niekomfortowych warunkach. Ale kiedy podświadomość doprowadzi mnie do procesu twórczego, otwiera się pewien 'portal’ – to wtedy emocje wypływają na powierzchnię. Często dopiero po napisaniu i nagraniu utworu, gdy go odsłuchuję, pojawia się adekwatna reakcja na przeżycia, a czasem łzy.
Jestem osobą bardzo empatyczną – mam tendencję do przejmowania się emocjami innych bardziej niż własnymi. Ale to pierwsze odsłuchanie mojej własnej piosenki daje mi szansę spojrzeć na siebie z dystansu i zempatyzować się z własnymi uczuciami, które zazwyczaj są gdzieś głęboko zakopane.
Opowiedz nam więcej o spontanicznym momencie, kiedy powstała piosenka we Frankfurcie nad Menem.
Ten koncert to był właściwie przypadek. Początkowo propozycję zagrania go dostał mój – już były – mąż, Michał Wrzos. Jednak w tamtym czasie nie czuł się gotowy na taki występ, bo pracował nad swoim debiutanckim materiałem. Zamiast siebie zaproponował organizatorom nasz występ. I tak zaczęła się ta przygoda.
To była wspaniała eskapada – pierwszy raz lecieliśmy z moim zespołem z instrumentami do innego kraju. Polonia przyjęła nas z otwartymi ramionami, a Frankfurt okazał się przepięknym miastem. Spędziliśmy razem wartościowy czas, pełen muzyki i śmiechu.
Kiedy nadszedł moment powrotu i mieliśmy zbierać się do busa na lotnisko, wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale… moja gitara “zapachniała”. Wyjęłam ją z futerału i w ciągu 15 minut wylała się ze mnie ta piosenka. Nawet zdążyłam zagrać ją moim kolegom, kiedy przyszli po mnie do pokoju
Jakie emocje i osobiste historie przeżywasz w utworze „frankfurt”?
Wydaje mi się, że piosenki to jest najbardziej dosłowny sposób w jaki jestem w stanie zapisać, zarejestrować moje emocje, więc bardzo zachęcam do posłuchania utworu i do obejrzenia teledysku.
Jakie znaczenie ma dla Ciebie ten utwór i co chcesz przekazać słuchaczom?
To zapis emocji, które skrywałam w sobie w momencie tworzenia. Kiedy piszę piosenki, w ogóle nie zastanawiam się nad tym, co chcę przekazać słuchaczom. To jest bardziej potrzeba połączenia się z własnymi uczuciami i dotarcia do nich w trakcie tego procesu. Lubię myśleć o tym tak: najpierw pomagam sobie, a potem dzielę się tym z innymi, z nadzieją, że moje piosenki pomogą komuś dostrzec i nazwać własne emocje. Może dzięki temu ktoś poczuje się choć trochę mniej osamotniony?
Jak doszło do Twojej współpracy z Pyotrem Radzio?
Z Pyotrem poznaliśmy się na urodzinach Swiernalisa kilka lat temu. W tamtym czasie szukałam studia, w którym mogłabym nagrać wokale do “huhu”. Od słowa do słowa wymieniliśmy się kontaktami i tak zaczęła się nasza współpraca. Najpierw nagrałam wokale w jego studiu, później zajął się miksem i masteringiem “chaosu”. Złapaliśmy naprawdę fajny przelot i zaczęliśmy pracować nad innymi moimi utworami produkcyjnie. Ja z kolei udzieliłam się tekściarsko w jego autorskim materiale. Takie przypadkowe spotkania są niesamowite – nigdy nie wiadomo, dokąd mogą prowadzić. Jestem przekonana, że to dopiero początek naszej muzycznej kolaboracji.
Jakie plany masz na przyszłość w ramach współpracy z Pyotrem Radzio?
Zeszły rok był dla mnie niesamowicie płodny twórczo – napisałam materiał na trzy kolejne albumy. W maju wypuszczam mój szósty krążek pt. “Widnokrąg”, na którym znajdziecie dwa utwory wyprodukowane przez Pyotra. Ale już w grudniu zaczęliśmy z Radziem prace nad moim ósmym albumem, który w całości będzie efektem naszej współpracy. Tak, nie przejęzyczyłam się – album numer siedem też się “piecze”, ale ten produkuje Tadeusz Mikołajczyk, który również realizuje dźwiękowo nasze zespołowe koncerty.
Czym różni się Twoje podejście do muzyki alternatywnej i popu?
A czy to nie jest tak, że popem stało się już wszystko? Mam wrażenie, że żyjemy w czasach, gdzie wszystko jest modne jednocześnie. To bardzo barwny okres, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. To też czasy, kiedy ludzie albo starają się precyzyjnie nazwać każdy aspekt swojego życia i zdefiniować siebie, albo wręcz przeciwnie – dążą do otwartości i braku jednoznacznych etykiet. Odkąd tacy artyści jak Dawid Podsiadło, Kaśka Sochacka czy Daria Zawiałow są grani w popularnych stacjach radiowych, alternatywa stała się popem. I w ogóle mi to nie przeszkadza. Jeśli mamy piękne melodie i szczere, wartościowe teksty, to nie ma dla mnie znaczenia, jaką metką je określimy.
Które momenty swojej kariery uważasz za najbardziej przełomowe?
Na mojej artystycznej osi czasu jest kilka takich momentów. Myślę, że pierwszy z nich był wtedy, gdy wpadłam na pomysł, żeby grać supporty przed większymi artystami, by dotrzeć z moją muzyką do szerszej publiczności. Wysłałam maila do managera Meli Koteluk – a on zamiast zaproponować mi koncert, zaproponował współpracę managerską. Wtedy wszystko zaczęło dziać się szybko: podpisałam kontrakt płytowy z Warner Music Poland, nagrałam album “Kilka lat, parę miesięcy i 24 dni” z czołowymi muzykami – Marcinem Ułanowskim (perkusja), Tomkiem “Serkiem” Krawczykiem (gitara), Krzysztofem Łochowiczem (gitara), Maciejem Szczycińskim (bas), Robert Kurpisz (klawisze), Magdalena (jeszcze wtedy Ruta) Krawczyk (chórki). Była też sekcja dęta i smyczki. To było niesamowite doświadczenie i ogromna lekcja, bo zaraz potem nastąpił największy zastój w mojej karierze, który trwał niemal cztery lata. Wszystko zmieniło się, gdy zakończyłam współpracę z wytwórnią i managementem – wtedy sama zorganizowałam sobie 48 koncertów.
Kolejnym przełomowym momentem była pandemia i tworzenie piosenek z moimi słuchaczami online, co zaowocowało albumem “Prześwit”. Wtedy zrozumiałam, jak ważna jest dla mnie publiczność, inspirowanie innych i cel mojej twórczości. Wydanie tego albumu było iskrą, która rozpoczęła kilkuletnią przygodę pod szyldem Popcorn Records – założyłam z moim zespołem niezależną wytwórnię, w której wydawaliśmy moje piosenki, ale również single i płyty innych artystów. To było ważne wydarzenie, które pozwoliło mi poznać rynek muzyczny z każdej strony. Wcześniej pracowałam w wytwórni, potem wydawałam się w jednej z największych, a teraz byłam prezesem niezależnego labelu. Dowiedziałam się, dlaczego wytwórnie biorą taki, a nie inny procent, poznałam ceny różnych usług – i pozbyłam się żalu. Przysłowiowego “słonia” obejrzałam z każdej możliwej strony i wiem, że ma nie tylko ogon, ale też trąbę, uszy, nogi i wielki brzuch.
Jakie wyzwania napotkałaś podczas tworzenia swojego nowego albumu?
Największymi wyzwaniami, z którymi musiałam się zmierzyć, były czas, pieniądze, wyprowadzka i rozwód. Każda moja płyta to nie tylko zbiór wyśpiewanych historii, ale też zapis mojego podejścia do życia, koncepcji wydawniczych i różnych przygód “po drodze”. Po sukcesie utworu “na haju w maj” który wydałam wspólnie z ANTO9 – zaczęłam eksperymentować z elektronicznymi brzmieniami. Nad piosenkami z tego albumu pracowało wielu producentów: Tomasz Morzydusza, Michał Wrzosiński, Adrian Woronowicz & Arkadiusz Grygo, Pyotr Radzio i Tadeusz Mikołajczyk oraz mój zespół Michał „Gumiś” Gumienny (perkusja), Maciej Izdebski (gitara), Michał Patoleta (bas). To jeden wielki eksperyment i mój proces otwierania się na współpracę – dopuszczenie innych ludzi do mojego świata kompozycyjnie i producencko. Każdy utwór z tej płyty to singiel, do każdego powstał teledysk, a dodatkowo wiele z nich ma też wersje akustyczne i live-sesje wideo. To album-patchwork, którego “setlista” powstawała w trakcie pracy, a na jego realizację wydałam wszystkie swoje oszczędności.

Czy możesz podzielić się z nami historią, która wpłynęła na Twoją twórczość?
Mam mnóstwo historii i przemyśleń, o których możecie usłyszeć w moich piosenkach. Na koncertach chętnie dzielę się także kulisami mojej twórczości, dlatego serdecznie zachęcam do śledzenia moich profili, gdzie informuję o nadchodzących wydarzeniach – to świetna okazja, żeby poznać mnie bliżej. Obecnie nie mam managera – wciąż go szukam, ale na pewno nie robię tego biernie. Wysyłam w świat znaki dymne, że jestem otwarta na współpracę. Wygląda jednak na to, że trasę koncertową promującą “Widnokrąg” będę organizować sama. W lutym zaczynam wysyłać pierwsze oferty, więc trzymajcie kciuki i… do zobaczenia na koncertach!
Jakie są Twoje ulubione utwory, które sama napisałaś, i dlaczego?
Każdy nowy utwór jest moim ulubionym… do momentu, aż stworzę kolejny. Każdej piosence jestem wdzięczna za to, że pozwala mi lepiej poznać siebie. Obecnie jestem na etapie promocji singla “frankfurt”, więc przyjmijmy, że to właśnie on jest moim ulubionym – spędzam z nim teraz najwięcej czasu i codziennie odkrywam go na nowo.
Co myślisz o roli tekstów w muzyce? Jakie przesłanie chcesz przekazać swoją twórczością?
Wiem, że podejścia mogą być różne, ale dla mnie to właśnie teksty są powodem, dla którego w ogóle powstaje piosenka. Gdy mam coś ważnego do powiedzenia albo kiedy emocje wylewają się ze mnie – wtedy wiem, że to jest moment na stworzenie utworu. W innym przypadku nawet nie siadam do pisania. Wyjątkiem są oczywiście piosenki pisane dla innych artystów – na zlecenie. Wtedy prowadzimy rozmowy, robię swoiste “wykopaliska” i sięgam do ich historii, żeby wydobyć to, co najprawdziwsze – a dzięki temu najpiękniejsze.
Jakie rady mogłabyś dać młodym artystom, którzy dopiero zaczynają swoją muzyczną przygodę?
Być szczerym, dzielić się swoją twórczością, nawet jeśli nie uważamy jej za perfekcyjną, i być konsekwentnym. Prowadzę warsztaty z pisania tekstów piosenek oraz muzyczne warsztaty coachingowe. Odbywają się one online i można się na nie zapisać przez moją stronę. Bardzo chętnie dzielę się tam moją wiedzą, doświadczeniem i metodami na kreatywność, które wypracowałam przez lata.
Zapisz się na warsztaty z Zagi – https://zagi.pl/warsztaty/
Czy planujesz jakieś koncerty promujące nowy album? Jeśli tak, to gdzie i kiedy można Cię usłyszeć?
Planuję trasę koncertową z moim zespołem i jestem w trakcie pracy nad jej organizacją. Zachęcam do śledzenia moich profili na Facebooku, Instagramie oraz mojej oficjalnej stronie – tam na pewno pojawią się wszystkie terminy, jak tylko będą dostępne!
Karolina Filarczyk