Zespół Let See Thin to jeden z tych artystów, którzy nie boją się eksperymentować, łącząc różne style muzyczne i tworząc coś wyjątkowego. Ich najnowszy album „MACHINE CALLED LIFE” to pełna emocji podróż przez życie, przemijanie i osobiste refleksje. W wywiadzie z członkami grupy rozmawiamy o tym, co składa się na ich unikalne brzmienie, jak zmieniała się ich muzyka na przestrzeni lat i co chcą przekazać słuchaczom.
Zachęcamy do lektury wywiadu, który pozwala zajrzeć za kulisy ich twórczości i poznać historie stojące za ich najnowszym projektem. Czeka Was inspirująca rozmowa o muzyce, emocjach i pasji, która kształtuje ich brzmienie.
„MACHINE CALLED LIFE” to opowieść o życiu i przemijaniu – co zainspirowało Was do poruszenia tych tematów w nowym albumie?
Wiek, doświadczenia życiowe, refleksje nt. upływającego czasu – to tak w skrócie. Z jednej strony to banał, bo przecież wszyscy przez to przechodzimy, ale z drugiej, każdemu z nas wydaje się jednak, że jego scenariusz jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Chęć podzielenia się tymi przemyśleniami była w pewnym sensie naturalna, bo od jakiegoś czasu wokół tego wszystko się kręci.
Jakie emocje i przesłania chcecie przekazać słuchaczom poprzez muzykę i teksty na tym albumie?
Celem nadrzędnym jest chyba raczej wzbudzanie podobnych emocji, niż przekaz – jeśli ktoś rozpozna/usłyszy w naszych tekstach i muzyce siebie, to pięknie. Jeśli nie – też ok. Nie tworzymy w roli misjonarza, a raczej towarzysza podróży.
Eksperymenty muzyczne to Wasz znak rozpoznawczy. Jakie nowe elementy czy gatunki pojawiają się na „MACHINE CALLED LIFE”?
Dobre pytanie, bez oczywistej odpowiedzi. Rock to główna oś, ale później chyba trzeba by było definiować pojedynczo utwór po utworze… Art Rock, Soft Prog, Indie, Alternatywa, Pop Rock (kolejność przypadkowa). Trochę czerpiemy z muzyki, którą lubimy, ale szukamy też nowoczesności. Korzystamy z elektroniki, syntezatorów, arpeggiatorów i czegokolwiek, co okaże się ciekawe i dobrze zabrzmi. Nie ma w tym żadnej filozofii i sztywnych zasad. Są tylko wrażenia – pozytywne zostają, negatywne wylatują.
Czy w trakcie prac nad nowym materiałem napotkaliście na jakieś szczególne wyzwania lub momenty przełomowe?
Szczerze mówiąc, to tylko na czasowe, spowodowane tzw. dniem codziennym. Nie jesteśmy niestety zawodowymi muzykami, którzy mogą w 100% poświęcić się procesowi twórczemu. To bardziej nasze hobby niż zawód, więc żeby wszystko się spięło, niejednokrotnie musieliśmy rozwiązywać organizacyjne sudoku.
Wasz debiutancki album „2 Years 2 Late” odniósł sukces. Jak oceniacie rozwój Waszej muzyki na przestrzeni tych pięciu lat?
Od 2 Years 2 Late faktycznie trochę się zmieniło, bo jesteśmy o wiele bardziej świadomi aranżacyjnie i dojrzali muzycznie. Pierwszy album był bardziej spontaniczny, właściwie dopiero się poznawaliśmy jako ludzie i muzycy. Z kolei MACHINE CALLED LIFE to już efekt świadomej pracy grupy przyjaciół, którzy się rozumieją, a w dodatku lubią (rzadkość).
Wasze koncerty są znane z niesamowitej energii. Czego publiczność może się spodziewać podczas premierowego koncertu?
To, na co zawsze zwracamy uwagę, to dbałość o szczegóły – staramy się, aby utwory grane na żywo, brzmiały tak jak na płycie. Dajemy z siebie wszystko i robimy, co możemy, żeby widz miał niezapomniane wrażenie z koncertu. Zależy nam na tym, aby każdy miał poczucie, że uczestniczył w wydarzeniu na wysokim poziomie.
Jak wyglądała współpraca z wydawnictwem LYNX MUSIC przy produkcji nowego albumu?
W warstwie muzycznej i graficznej płytę wyprodukowaliśmy sami, Lynx Music nie ingerowało w te etapy. Nasz układ opiera się na wydawnictwie (fizycznej produkcji CD) i dystrybucji. W tym zakresie współpraca układa się bardzo dobrze, polecamy.
Tworzycie muzykę od 2018 roku – jak zmieniła się Wasza dynamika jako zespołu i Wasze podejście do pracy twórczej?
Szczerze? Chyba nic się za bardzo nie zmieniło. Cały czas jesteśmy grupą chłopaków (bo tak się nadal postrzegamy), którzy chcą po prostu grać. Staramy się spotykać regularnie, reszta dzieje się sama – magia.
Jaki utwór z „MACHINE CALLED LIFE” jest dla Was szczególnie ważny i dlaczego?
Nie mamy żadnego dyżurnego faworyta. Bardziej jest tak, że każdy w zespole ma swój ulubiony numer. Co więcej, mogę zdradzić, że na pierwszej płycie jeden czy dwa utwory uważaliśmy za trochę słabsze od reszty, natomiast w przypadku „MACHINE CALLED LIFE” już tak nie jest.
Co dalej po premierze? Czy planujecie trasę koncertową lub inne projekty na 2025 rok?
Dla nas granie na żywo jest kluczowe. Prezentowanie naszej muzyki jak najszerszej publiczności zawsze było priorytetem. Na chwilę obecną pewny jest koncert premierowy w Łodzi, na którym po raz pierwszy zagramy cały materiał z płyty (8 lutego w Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych), ale liczymy na to, że jak muzyka pojawi się w streamingu i innych źródłach online (co nastąpi 9 lutego 2025), pojawią się propozycje kolejnych koncertów.