Nie jest już debiutantką, a zaprawioną w artystycznym woju duszą, która swoje korzenie głęboko umocowała zarówno w muzyce, jak i aktorstwie teatralnym. Ola Bieńkowska jest pierwszą Polką, która z powodzeniem ukończyła Liverpool Institute for Performing Arts Paula McCartneya. Jako pierwsza aktorka z Polski miała możliwość występować z British National Student Theatre Company na festiwalu Fringe w Edynburgu. W swojej karierze pracowała z wieloma polskimi i zagranicznymi artystami, takimi jak Hania Stach, Ewa Bem, Norbi, Edyta Geppert, Michał Bajor, Anna Serafińska, Ewa Małas-Godlewska, Wojciech Gąssowski i Ellie.
Wydana pod koniec czerwca (a dokładniej 23/06/2023) płyta Nić to jej drugi krążek, który niewątpliwie nieco odbiega od opublikowanego w 2012 roku Résumé (Take One), w którym dużo było słychać instrumentów klawiszowych. Pierwszy, a zarazem debiutancki album został wydany 2 maja 2012 roku za sprawą Art Link Entertainment. Składał się z 15 utworów, które zostały skomponowane oraz zaśpiewane przez nikogo innego jak Olę, która jest również autorką wszystkich anglojęzycznych tekstów. Produkcją i aranżacją albumu zajęli się Krzysztof Herdzina. Muzyka zawarta na płycie stanowi mieszankę amerykańskiego folku, jazzu i funku, inspirowaną twórczością artystów takich jak John Mayer, Sara Bareilles, Adele, Corinne Bailey Rae, Colbie Caillat czy Paloma Faith. No i myślę, że ten zamysł nadal utrzymuje się w twórczości Oli, dla której folk, jazz, a także pop świetnie współgrają z głosem oraz wrażliwością sceniczną. Płyty Oli Bieńkowskiej są filmowe, to czuje się od pierwszego przesłuchania, takie wrażenie pozostawało ze mną po Résumé, takie miałam po najnowszym krążku — Nici. Wrażenie takie jest nieustępliwe. Płyta zdaje się być bardzo przemyślana i koncepcyjnie dobierana w całość, utwory nie tyle, co pasują do siebie — co razem tworzą ciekawą historię, adaptując doświadczenia i wrażliwość artystki w tekst śpiewany. Znajduje się na niej kilka momentów, które wpływają na nowe spojrzenie w stronę twórczości Oli — eksperymentującej i ewoluującej. Kilka utworów widziałabym w komedii romantycznej, ale nie takiej banalnej i opartej jedynie na bezkresnym uczuciu dwojga zakochanych w sobie ślepo ludzi z innych sfer.
Tytułowy utwór, mowa o Nici, to słodka opowieść o uczeniu siebie i drugiej osoby, w tym myślę, że — dziecka — znoszenia wygranych oraz porażek. Z drugiej strony to też niespełna 5-minutowa lekcja dla samej matki, lekcja kochania bezwarunkowego oraz pozwalania na opuszczenie gniazda, gdy nadejdzie na to odpowiedni czas. Ba, w mojej ocenie jest też o wychowywaniu, dojrzewaniu do pewnego mistycznego konceptu bycia matką, w którym druga istota jest zarówno częścią Ciebie, jak i nową jednostką, zaprogramowaną na stopniowe stawanie się tym i kim zapragnie, z pomocą matczynej nici, którą jest oczywiście miłość i wsparcie. Do utworu powstał teledysk, w którym mamy do czynienia z delikatnym i lekkim, kobiecym tańcem Olgi Briks, która za jego sprawą, prawdopodobnie, pragnie połączyć się z matką naturą. Prócz pięknego akompaniamentu w postaci występu Miłosza Wośko (głównie na klawiszach), ale nie tylko, palce maczał również w produkcji muzycznej i nagraniach dodatkowych — za gitarę odpowiada Tomek “Serek Krawczyk”, bas to dzieło Krzysztofa Pacana. Michał Dziewiński słyszany jest na perkusji, Anna Pašic na harfie, Daniel Wojsa w chórkach, realizacja nagrań po stronie Kamila Bobrukiewicz, Andrzej Izdebski miksował, a Rafał Smoleń odpowiadał za mastering.
Pierwszy utwór, jaki spotykamy odsłuchując płytę Oli, to Okna. Jest to pozytywna składanka dźwięków, w której artystka włożyła wiele manifestów dla kobiet, które weszły do złej rzeki. Istnieją bowiem inne okna, drzwi i drogi, którymi można podążać…
Nie umiem rozczesać tych myśli, tych dni, które splątałeś mi.
Powoli się uczę mozolnie co dnia — więcej nie wracać tam.
Przeczekajmy, mamy czas na podjęcie ważnych życiowych decyzji. Ależ podoba mi się ten refren, który stopniowo i powoli nadaje temu kawałkowi gitarowych niepokoi, którym towarzyszy głos Oli, wtórujący kolejnymi niepewnościami. Jest to definitywnie mój ulubiony kawałek z całej Nici, nie tylko za sprawą mroku, jaki zostawia po sobie, ale tej zaznaczonej wcześniej — gry instrumentów, która perfekcyjnie wkomponowuje się w tekst. Kolejny jest Ikar — perfekcyjnie utrzymujący wcześniej wytworzoną aurę, prowadzi nas dalej przez sferę ciepłych letnich uczuć i emocji, które mieszają się z próbą latania, udaną próbą dojrzewania do tego, że najważniejszą osobą w naszym życiu jesteśmy my sami. Dlatego nie możemy bać się i czekać na ratunek przed życiodajnymi promieniami słońca… Nie mogę wyrzec się wrażenia, że sposób komunikowania wrażliwości serwowany przez Olę jest śmiałym kobiecym odpowiednikiem tego, co zaprezentował polski artysta pochodzenia łemkowskiego — Igor Herbut. Ola ma oczywiście swój tryb i styl, w którym kiełkowały wszystkie kawałki zebrane na Nici i jest w tym wszystkim unikatowa. Do Ikara powstał teledysk stworzony na wzór kubistyczny, w którym migające obrazy przypominają kolaż zrobiony z wycinków gazet i starych fotografii.
Nić to implozja nowych dźwięków, słyszymy zarówno śmiałą gitarę, bębny, jak i bas. Chociaż gitara ma zdecydowanie mocniejszy akcent w przypadku Nici, niż fortepian, który przewodził Take One. W jej twórczości dostrzegam wiele zapożyczeń oraz mocnego zainteresowania jazzem, który wręcz wylewa się spod jej palców, tworząc bardzo zgrabną składankę 12 utworów, zarówno w języku polskim, jak i angielskim. To wszystko to efekt rozbudowanego bagażu muzycznych (oraz ogólnie artystycznych) doświadczeń Oli Bieńkowskiej, która definitywnie nigdy nie próżnowała. Artystka ma korzenie na arenie musicalowej, gdzie zagrała w Tańcu Wampirów, Złym Zachowaniu (Andrzeja Strzeleckiego) oraz Śnie nocy letniej. How Long, Marathon, Billie i Paradise Lost to anglojęzyczne kawałki na płycie. Artystka świetnie śpiewa po angielsku, wobec czego nie ma trudności w płynnym oddawaniu emocji i przemyśleń. Zdecydowanie najbardziej rytmiczny, musicalowy oraz brzmiący niczym uderzenia serca — jest Marathon. Nie ma możliwości, aby nogi przy tym utworze nie podrygiwały. Kompozycje są generalnie nieprzesadzone, smaczne i pięknie współgrające z początkowo cięższymi propozycjami, takimi jak Nić czy Przeczekajmy. Każdy odnajdzie tu swój balans i przestrzeń, swój fragment i dźwięk.
Marszowy rytm wygrywany przez perkusję oraz stanowcze klawisze to efekt Barw Wojennych. Kolorów zaprojektowanych przez Olę Bieńkowską, ale znanych każdej z nas. Moc wewnętrzna dostępna jest w zasadzie na wyciągnięcie ręki zawsze; trzeba tylko uwierzyć w to, że móc to chcieć i odwrotnie. Poza tym, na płycie znajdziemy jeszcze kawałki takie jak: Nieodmienieni, Ten czas i Ten sam.
Trudno ukryć, że Ola Bieńkowska, dzięki swojemu bogatemu doświadczeniu, miała możliwość poszerzenia artystycznego spojrzenia. Przejawia się to w wielowymiarowej płycie “Nić” poprzez różnorodne barwy i głębię utworów, które splatają się od początkowych dźwięków Okna po ostatnie brzęknięcia jazzowego utworu Ten czas. Ola jest wszechstronną artystką, podążającą przede wszystkim za tym, co czuje i uważa za piękne. Nie jest to płyta typowo mainstreamowa, skrojona pod publikę i żarłoczny tłum. Intymnie upleciona Nić świetnie dopasuje się zarówno podczas letnich popołudniowych odpoczynków, jak i cięższych jesiennych wieczorów z herbatą.
Na koniec pozostaje mi zaprosić Was do współodczuwania Nici. Albumu możecie posłuchać na różnych serwisach streamingowych, a także zakupić za pośrednictwem np. Empiku, Gandalfa, BandCamp — do czego serdecznie zachęcam.