Recenzja albumu  „Atlas Iskier” zespołu KARAŚ/ROGUCKI — w pożegnalnym tryptyku

Z dniem 1 marca, wraz z ostateczną premierą ostatniego albumu zespołu Karaś / Rogucki – Atlas Iskier, pojawił się również teledysk do singla Niedźwiedzie polarne. Czego się spodziewać? Dobrze znanych dźwięków, ale i wysmakowanych, dźwięcznych czułości. Stopionych wprost do płyty.

Zespół KARAŚ/ROGUCKI powstał na polskiej scenie muzycznej w 2019 roku po tym jak The Dumplings i Coma, ogłosiły zawieszenie działalności. W tej formacji Kuba Karaś zajmuje się produkcją, a Piotr Rogucki pisze teksty, przy czym oboje wspólnie dopieszczają tworzoną przez nich muzykę. Skład uzupełniają gitarzysta Kamil „Holden” Kryszak oraz perkusistka Wiktoria Jakubowska, którą zobaczyć możemy również m.in. u Kasi Lins, Julii Wieniawy, Ofelii czy Pauliny Przybysz.

To, co stworzyli, Karaś i Rogucki, Rogucki i Karaś, choć na pierwszy rzut oka wydaje się to być nietypowym zestawieniem różnych doświadczeń, stylów, wrażeń i metryk, to jednak owocne drzewo, pełne harmonii. A w tej harmonii dużo w nich miłości, nad którą debatują, którą rozbierają na kawałeczki, kroją i rozdzielają na różne sposoby. Gęste dźwięki, które produkują, inspirowane są wyczuwalnie latami 80′, przyozdobione nutą coldwave, post-punku czy indie rocka, a może i new wave z podgatunku romantic. Wszystko co dobre pięknie się kończy (czasem).

Nauczyliśmy się, że każde wydarzenie które nas spotyka, jest ważnym powodem, by celebrować fakt, że się istnieje. Przeżyliśmy coś niesamowitego w otoczeniu ludzi, którzy czują tak, jak my. – opowiada Piotr Rogucki. – Razem jesteśmy wyczuleni na miłość.

Atlas Iskier zamyka pewien rozdział dla Karasia i Roguckiego. Ja widzę tu też swoisty wstęp do powrotu na stare, znane i przetarte ścieżki, jakimi poruszał się przez wiele lat, chociażby, Piotr w kolaboracji z zespołem COMA czy Kuba w The Dumplings. Dotychczas delikatnie uśpionych i wyczekujących. Teraz nadszedł czas ostateczny, moment końca i początku. Iskierka właśnie zgasła. To preludium i postludium dla czułej przygody z zabawą słowem, deszczem, słońcem i dźwiękiem w duecie Karaś/Rogucki, który przez ostatnie pięć lat przyozdabiał polską scenę muzyczną. Duet tylko na przodzie, pod spodem kryją się jeszcze Wiktoria Jakubowska i Kamil Kryszak, o których wcześnej wspomniałam. Ludziach, bez których ta trój-albumowa podróż nie miałaby sensu.

Wracając do meritum, a w cóż oni niby przyozdobili polską czeluść muzyczną? A w coraz to ciekawsze, bardziej drobnostkowe i rozczulające wątki, nierozerwalnie związane ze światem uczuć i emocji. Zaczęło się od Ostatniego bastionu romantyzmu, potem utknęliśmy w Czułych kontyngentach, by na dobre zagubić się w Atlasie Iskier, który uczy zdecydowanie nowych rzeczy o miłości, która nie jest już ratunkiem czy opoką, a plastrem na samotność i poczucie zagubienia jednostki. A jak to bywa z plasterkami — kiedyś w końcu nadają się do utylizacji.

Nie jest jednak w całości pesymistycznie, drodzy KARAŚ/ROGUCKI pozostawiają nam tę iskrę w ciemności, która uczy, że koniec wcale nie musi być zły. Ten świat, który razem spletli, ułożyli skrzętnie i drobiazgowo, powstał po to, aby dziś zastanawiać się, co by było gdyby Adam Mickiewicz reinkarnował się w Roguckim, a Kuba Karaś został prezenterem telewizyjnym, a na końcu huragan Katrina zawitał do Polski ostrym podmuchem, zwiewając resztki populizmu. Po to też powstał Atlas Iskier. Kompletny i kompaktowy zbiór 12 utworów, ckliwie połączonych z duszą zespołu, ckliwie łechtających po uszach swoich odbiorców.

Album ma trochę kosmiczny charakter, pojawia się wiele wątków wskazujących na jego transcendentalne, surrealistyczne czy pozaziemskie korzenie. A może fakt, że to album pożegnalny nie oznacza końca grupy, a jedynie jest zabawną grą pomiędzy słuchaczem a autorami. Autorami, którzy w końcu przecież muszą się spakować i wyruszyć w podróż powrotną w myśl fragmentu z Dyskontu dla szaraków — Wychodzę tylnymi drzwiami bez efektów specjalnych. Po zwykłym szarym dywanie, bez pożegnania zwyczajnie… (…)… czasem się tylko zmienia napięcie prądu w gwiazdach. I skok do nowego wszechświata, żadna spektakularna akcja, powoli wszystko zostawiam. Bo czas powoli… wracać.

Na płycie pojawia się w jednym momencie kobiecy głos, ale nie byle jaki głos. Głos, na który długo osobiście czekałam, aby w końcu usłyszeć w nowym wydaniu. Głos Ofelii, która pokazuje repertuar swoich możliwości u w dużej okazałości. Warto tego utworu posłuchać nieco głośniej, aby oddać się vibe’owi. W utworze Houston, bo o nim mowa, Piotr i Iga wpasowują się w siebie jak następujące po sobie A i B, takie nazewnictwo planet, na które planują ucieczkę, pojawia się w narracji.

To historia o niby różnych ludziach, ale razem tworzących harmonijną całość, która potrzebuje tylko odpowiedniego gruntu, aby oddać co najlepsze w eter. Kawałek o swoistym płowieniu i zanikaniu wśród gąszczy życiowych ścieżek, o momencie, w którym pojawiają się okruchy nadziei na szczęście.

Ledwo 2-minutowa #Życzliwość otwiera tę płytę. Jest to dynamiczny kawałek, pełen nieco cynicznej zabawy, marudnego głosu, dobitnego tekstu, bardziej wyjęczanego żałobnie niźli zaśpiewanego. Rozpoczyna się krótkim odliczaniem, po którym następuje transowy bit, do którego soczyście wchodzi Piotr Rogucki.

Stanowi to swoisty wstęp do całej płyty, ale i kolejnego utwór, jakim jest Szczypta szarych iskier. I tu już nam oboje sypią jak z rękawa swoją charakterystyczną muzykę. Szczypta (…) trochę koreluje z Dyskontem (…). Momentami odnoszę wrażenie, że planety A i B, do których chcą nas zabrać przez całą ich muzyczną podróż to alternatywy świata bez mediów, Internetu, nadmiaru ludzi, populizmu, show-biznesu, sklepów, bez nowoczesnych potrzeb. Albo w ogóle — uczuć, poza oczywiście ich wszystkich. Tą, dla której zaistniał zespół.

Co mnie ujęło podczas przesłuchiwania płyty? Podczas wertowania gąszczy albumu natknęłam się na cover utworu Zaopiekuj się mną od Rezerwatu, który pojawia się zaraz po Szczypcie szarych iskier. Funfact: utwór pochodzi z albumu “Serce”, przy czym dostajemy kolejny dowód na uczuciowy charakter tego, czy jakiegokolwiek innego albumu omawianego duetu.

Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek zapytałby mnie i miałabym wybierać, czyj głos chciałabym usłyszeć w odnowionej wersji tego kawałka, to właśnie ten. Piotr potrafi zaopiekować się klasykiem w taki sposób, że jest w stanie uszczknąć od siebie coś nowego i świeżego, zachowując przy tym oryginalną koncepcję. W tym przypadku srogo dymną i jazzowo-barową koncepcję. Niby Rogucki miał już za bardzo nie krzyczeć, bo nie odczuwał już takiej potrzeby, ale tu słyszymy te jego stare rockowe momenty. Dobre momenty.

No dobrze, ale jak wygląda reszta. Jak przedstawia się wnętrze albumu?

Tracklista:
1. #Życzliwość
2. Szczypta szarych iskier
3. Zaopiekuj się mną
4. Houston
5. Czuję się jakbym miał jeszcze więcej
6. Niedźwiedzie polarne
7. Pusty pixel
8. Nie mam śmiałości do kobiet
9. Miłe popołudnie
10. Dyskont dla szaraków
11. Znikam
12. Mielno 2032

Jaki tu spokój, równowaga… Mowa o niedźwiedziach polarnych, do których z dniem premiery albumu ukazał się zgrabny teledysk, w którym widzimy wiele kompozycji utrzymanych w klimacie teatralnym. Kiedy w mieście pojawia się spokój, jakby nie było nikogo na świecie? Nad tym zastanawiamy się, przesłuchując wcześniej wskazany utwór. To miasto, te nieodkryte galaktyki, z dużą dozą prawdopodobieństwa kotłują się w samym podmiocie lirycznym. To właśnie teraz dowiaduje się o samym sobie nowych rzeczy, tej najważniejszej, jak kochać, a mimo tego… jakoś z każdą sekundą oddala się bardziej.

Z jednej strony może się to wydawać, jakby ktoś zmiksował pomieszane z poplątanym, ale może właśnie o to chodziło. O zabawny sposób doboru warstwy audiowizualnej, która skróci i zmniejszy powagę, przelanego na warstwę muzyczną tekstu. Jak wypowiada się na temat niedźwiedzi sam reżyser?

 Tworząc scenariusz do teledysku nie chciałem kreować opowieści, jakiejś krótkiej fabuły, tylko stworzyć surrealistyczny, wrażeniowy obraz. Poetycki tekst piosenki opowiadający o chłodzie i dystansie między dwójką ludzi, zostaje zobrazowany jako zabawny, dadaistyczny klip, w którym logika snu każe podróżować między teatralnymi scenografiami, domkiem dla lalek, Karasiem suflującym Roguckiemu, zachodami słońca i padającym śniegiem, by skończyć się w ogromnym magazynie.

opowiada Michał Sierakowski, reżyser klipu

W Dyskoncie dla szaraków można się zasmakować i wybrać coś odpowiedniego dla siebie, a przynajmniej docelowo, tak byśmy chcieli. Słyszymy wtem: przygnębiający tekst, wyśpiewany mocno jednostajnie, wręcz wyrecytowany, w tle buja nas narastający bit Karasia. Ten utwór to kolejny dowód na to, że płyta opowiada o braku, ale nie takim zwykłym braku cukru czy soli — po które udajemy się do właśnie wspomnianych przez Piotra dyskontów dla szaraków — ale jest to rozprawa na temat poważnych braków i ubytków w sensie życia.

W tym wszystkim najbardziej przeraża mnie, że słuchając tego kawałka, tuptającego bitu, narastającego napięcia w głosie Roguckiego, uzmysławiając sobie, że w gąszczu sklepowych półek, nigdy nie kupimy siebie. Siebie nawzajem. A gdy wszystko się kończy i znika, nie ma żadnych spektakularnych uniesień, hucznych pożegnań, fajerwerk czy fanfar. Ale gdy będzie bardzo Ci źle, jest jeszcze n a s z a melodia.

Czuje się jakbym miał jeszcze więcej jest, przede wszystkim, wyrecytowane, mówione, robotyczne. Z drugiej strony zgrywa się trochę kontrastowo do dźwięków, które słyszymy w tle, dźwięków lasu i ptaków. Pusty pixel to singiel z rockową nutką zmieszaną z elektroniczną papką, ale taką zjadliwą. Utwór ma dobre, mocne brzmienie.

Teledysk do “Pusty pixel” robiłam z myślą o polskiej szkole plakatu i estetyce animacji z lat 80, które są dla mnie kwintesencją wolności twórczej. Zależało mi na oddaniu emocjonalnej warstwy piosenki, stąd nieoczywiste połączenia nieustannie morfujących się dziwadeł z abstrakcyjnymi wstawkami, takimi jak animacja testu plam atramentowych z gabinetu psychiatrycznego. W większości takich ujęć wychodziłam od symetrii motyla, szukałam inspiracji w rozlanym soku granatowym i pozwalałam sobie na eksplorowanie form poprzez rozciąganie i mieszanie tego, co wpadło mi do głowy.

opowiada Klaudia Bochniak (reżyser klipu)

Do utworu powstał teledysk autorstwa Klaudii Bochniak, składający się z plam. Plam przypominających test Rorschacha używany w diagnozie klinicznej, o czym opowiada, z resztą sama jego autorka. Nie mam śmiałości do kobiet jest bardzo czułym kawałkiem, opowiadając o szczerum auto-dialogu. To przyjemne mruczenie pod znakiem introwetyzmu. Kolejną kontynuacją tej ciepłej, przyjemnej aury jest Miłe popołudnie, które stanowi opowieść o tęsknocie, opiekowaniu się drugą osobą, a także o wszelkich pochodnych uczuciach związanych z brakiem i niedoborem drugiego 36 i 6.

I taka właśnie jest ta płyta, biorąc ją holistycznie, już w podsumowaniu. Opowiada o niedostatku, ale jednocześnie spełnianiu się poprzez dążenie do tej uczuciowej perfekcji, dążenie do emocjonalnego dojrzewania. Czy mogę ją polecić? Jak w zasadzie każdy album tego duetu ponieważ zróżnicowane jednostki o rozmaitych ptorzebach są w stanie znaleźć tu coś dla siebie. Ciepłą kolację, zimny mrożący krew w żyłach deszcz prawdy, słodkie pomrukiwania do transowych bitów. Jest wszystko. Ale czy wystarczająco, patrząc przez pryzmat widma końca grupy, która zbliża się wielkimi krokami? Na pewno będzie nam Ich brakować… podobnie jednak jak brakowało nam The Dumplings i COMY. Dobre dobrego początki.

fot. Luke Jascz

Podziel się swoją opinią ;)