„Smutek zawsze był dla mnie najbardziej inspirujący” – Justyna Chachuła (atem)

atem to projekt wokalistki i autorki tekstów Justyny Chachuły, który powstał we współpracy z dwoma gitarzystami – Krystianem Czerniewskim i Hubertem Müllerem. W nagraniach studyjnych zbliżającej się płyty wzięli udział także Patryk Sobiecki (perkusja) i Radek Bednarek (bas).

Natalia Glinka-Hebel

Justyna Chachuła (atem)

Na początek w imieniu swoim i czytelników portalu Muzykoholicy chciałabym zapytać o nazwę Waszego zespołu. W jednym z wywiadów znalazłam informację, że atem znaczy „oddech” po niemiecku. Jaki jest to dla Was rodzaj oddechu? Oddech pełną piersią, oddech ulgi, a może jeszcze inny?

Kiedy pomyśleliśmy o tym, że chcemy założyć zespół, i trzeba było wymyślić nazwę, która oddawałaby klimat naszej muzyki, szukałam odpowiedniego słowa. To naprawdę nie było łatwe i podejrzewam, że wielu artystów, którzy chcą występować pod pseudonimem, ma podobny problem, bo wybrana nazwa zostaje z nimi na cały czas istnienia danego projektu. W momencie gdy ta nazwa powstała, tworzyliśmy nieco inną muzykę niż ta, która się pojawi (i wtedy też przedstawialiśmy się jako zespół, a dziś reprezentuję atem przede wszystkim ja) – opublikowaliśmy trzy utwory, które zupełnie luźno zostały wypuszczone w przestrzeń Internetu, bo nie mieliśmy pojęcia, jak wygląda promocja muzyki. Wydawało nam się, że ktoś nas magicznie znajdzie w serwisie YouTube i posłucha, i po części tak się stało. “Atem” mocno wiązało się z naszą muzyką, która była przestrzenna, więc w moim rozumieniu raczej miał być to pełny, naprawdę głęboki i zasilający cały organizm oddech. Po wypuszczeniu kilku utworów, a później singla we współpracy z Kayaxem zniknęliśmy na jakiś czas, właściwie od 2020 roku nie działaliśmy koncertowo, nie wydawaliśmy piosenek, przeznaczyliśmy ten czas na tworzenie nowych rzeczy. Ta potrzeba wyniknęła też trochę z tego, że miałam już nieco inną wizję na piosenki i na sam projekt atem. Nasze pierwsze utwory były w języku angielskim, trochę w stylu dream popowym; zwracałam w nich uwagę głównie na brzmienie głosu. Nadszedł czas, że poczułam potrzebę bycia tekściarką w języku polskim i tego, żeby mój głos nie był już tłem; miałam potrzebę przewrócić swoje myślenie o tym projekcie i o muzyce, którą chcę tworzyć. 

Nawiązałaś do dwóch rzeczy, o które również chciałabym Cię zapytać. Śpiewasz głównie po polsku, choć zdarzyły się utwory po angielsku (Wishes czy Dear). Czym różni się proces nagrywania w obcym języku? Czy przekazujesz wtedy inne emocje?

Wszyscy mówią, że język angielski jest bardziej śpiewny, i to prawda. Bardzo długo się tego trzymałam, bo w języku angielskim dobrze się śpiewa i wiele trudnych emocji można za tym językiem ukryć. Pierwsze piosenki atem to moje pierwsze autorskie piosenki w życiu. Mierzyłam się na początku ze swoimi demonami i brakiem pewności siebie: czy ja dobrze śpiewam? Czy ta muzyka komuś się spodoba? Czy te teksty będą dobre? Angielski pomógł mi wystartować, bo trochę przykrył strach przed pisaniem tekstów. Miałam poczucie, że gdy napiszę tekst po polsku, to wszyscy będą go oceniać. Bardzo chciałam napisać naprawdę dobry tekst w języku polskim, dlatego angielski pomógł mi uporać się ze stresem związanym z pisaniem tekstów i poprowadzić melodię. Przez długi czas miałam tak, że wymyślając nowe piosenki zaczynałam od improwizacji w języku angielskim. Teraz tak nie robię – teraz myślę w języku polskim, bo wiem, że chcę pisać teksy w tym właśnie języku. Dla mnie śpiewanie to nie jest tylko ładne śpiewanie; jest mocno połączone z moimi emocjami, w ten sposób wyrażam siebie i swoje uczucia. Kiedyś zastanawiałam się: czy jestem bardziej twórczynią, czy bardziej wokalistką? Pomyślałam, że jestem bardziej twórczynią, bo na przykład nie wyobrażam sobie, żeby ktoś napisał mi tekst – jeden może tak, ale na całą płytę na pewno nie – który ja wykonuję, pod którym się podpisuję, bo poczułabym, że robię coś wbrew moim potrzebom. Nigdy nie miałam zajawek, że śpiewam na urodzinach czy imieninach tylko po to, żeby śpiewać – dla mnie jest połączone z jakąś intymną emocją. Język polski jest bardziej obnażający, ale wiele zmieniło się we mnie, przepracowałam mnóstwo kompleksów i teraz robię to śmielej.

atem – Wishes (źródło: atem)

Jest taka teoria, że język nas kształtuje, i że mówiąc w innym języku, zmieniając go, stajemy się inną osobą. Może w Twoim wypadku też miało to zastosowanie. Pewnie gdybyś śpiewała czyjś tekst, wcielałabyś się w inną rolę i byłoby to dla Ciebie ciekawe doświadczenie. Takie intymne podejście do muzyki jest mega cenne, bo zdradzasz siebie, swoje uczucia, i jest to na pewno dosyć trudne .Na swojej stronie na Facebooku piszesz, że „melancholia jest Waszą cechą wrodzoną”. Czy Wasza muzyka powstaje z potrzeby odreagowania tej melancholii?

Powiem tak: nie przypominam sobie czasu – może w dzieciństwie, w przedszkolu – kiedy słuchałam wesołej muzyki. Inspirowałam się artystami, którzy byli melancholijni, niektórzy powiedzą wręcz depresyjni – ale weszło mi to w krew i podobnie chłopakom, Krystianowi i Hubertowi (z którymi powstawały pierwsze utwory) – na tej linii zupełnie się zgadzaliśmy. To też wynikało po części z naszych osobowości. Trochę czasu minęło od pierwszych piosenek, teraz jesteśmy może bardziej odważni muzycznie, ale dla mnie smutek zawsze był najbardziej inspirujący i wtedy byłam najbardziej kreatywna. Kiedyś David Lynch powiedział, że nie mógłby tworzyć smutny. Ja mam wręcz odwrotnie. Może nie chodzi o taki smutek wręcz przytłaczający, ale taki związany z jakimś niejasnym przeżyciem czy poruszającym wydarzeniem – to jest dla mnie inspirujące, wtedy siadam i piszę, a nie wtedy, kiedy mam szampański nastrój, bo jestem tak podekscytowana, że nie mogę zebrać myśli. Chciałabym kiedyś napisać bardziej optymistyczna piosenkę, co jest trudne, żeby nie wybrzmiała kiczowato, a zawierała ten pozytywny pierwiastek. Zobaczymy, dużo jeszcze przed nami.

Rzeczywiście, to sztuka, bo o czym napisać taką wesołą piosenkę…? Chyba tylko o miłości… A wtedy trzeba się naprawdę postarać, żeby nie wypadła kiczowato, na granicy disco polo. A mówiąc o gatunkach – Waszą muzykę dość ciężko zaklasyfikować – jest tam trochę dream popu, ale też odrobina shoegaze’u czy mocniejszych gitar zestawionych z Twoim dość subtelnym wokalem. Czy jest jakaś „muzyczna szufladka” gatunkowa, do której chętnie byście trafili, czy raczej robicie wszystko, żeby do żadnej szufladki nie trafić?

Kiedy pierwszy raz spotkałam się z Hubertem i Krystianem, to nie powiedziałam im: „hej, róbmy teraz muzykę gatunku takiego i takiego”. Po prostu wrzuciliśmy z serc do internetu dawno temu nasze pierwsze utwory, i nagle ktoś napisał recenzję, że jesteśmy z gatunku dream pop i shoegaze. A słuchaliśmy wtedy (jak i teraz) bardzo różnej muzyki. Pomyślałam sobie: wow, spoko. Ale te piosenki, które zostały stworzone na nową płytę, na pewno nie są shoegaze’owe, choć wędrują różnymi drogami. Może gdzieś przebija przez nie nasz stary klimat, ale zdecydowanie są bardziej “piosenkowe”, i też inaczej przystąpiliśmy do prac nad nimi. Na nowej płycie będą także kompozycje, które stworzyłam wyłącznie z Krystianem (gitarzystą) i Radkiem (basistą), do których podeszliśmy już bardziej koncepcyjnie. Wokale są bardziej z przodu, a przez polski tekst trochę wypływa inna forma utworu. Trudno mi o tym mówić, bo przez długi czas dla tych osób, które są undergroundowe byliśmy zbyt mainstreamowi, a dla tych, którzy lubią mainstream, byliśmy zbyt undergroundowi. Uważałam, że to najgorsze miejsce, w jakim można się znaleźć, choć niektórzy mówią, że to całkiem fajne. Nasi słuchacze mają różne skojarzenia z naszą muzyką, na przykład ostatnio pod Zaklęciem ktoś napisał, że kojarzymy się z The Dumplings, a ja, z ręką na sercu, znam tylko kilka utworów The Dumplings. To zaskakujące, jak słuchacze nas odbierają. Ktoś inny napisał, że Zaklęcie jest punkrockowe. Ale przecież tak naprawdę muzykę postrzegamy w sposób odpowiedni rzeczom/zjawiskom, które znamy. Nie mam problemu z tym, że ktoś mówi, z czym mu się ta muzyka kojarzy. Najmilszy komplement, jaki usłyszałam, to było skojarzenie z Kasią Nosowską, którą uwielbiam i dzięki której właściwie może nie tyle śpiewam (bo śpiewam od dziecka), ale od której przejęłam trochę tej melancholii muzycznej. Byłam kilka lat temu zasłuchana w jej muzyce, w starych płytach Heya i dawnych solowych płytach Nosowskiej. Kiedyś pewien niszowy portal również przyrównał mnie w utworze Tonę do Kasi Nosowskiej, ale w kontekście zarzutu, że to zła muzyka. Trudno być “zupą pomidorową” i trudno chcieć nią zostać, bo nie taka jest intencja moja i chłopaków, z którymi tworzę.

Justyna Chachuła, fot. Ania Ryń

Tak jak wspominałaś, tworzycie przede wszystkim muzykę, której sami chcielibyście słuchać. A co do Kasi Nosowskiej i bycia pomiędzy, to trochę jak w jej piosence Cudzoziemka w raju kobiet: „Zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska”, i to też wiąże się z moim kolejnym pytaniem o miasta. Początki Waszego zespołu związane są z Toruniem, ale atem to także Warszawa i Kraków. Jak to wygląda obecnie? Czy mieszkacie w jednym mieście? Czy te trzy, od których się zaczęło, miały lub wciąż mają wpływ na Waszą twórczość?

Mieszkałam w czasie studiów w Toruniu, i sprowadziłam tam Krystiana i Huberta, których poznałam jeszcze przed studiami. Tam też próbowaliśmy stworzyć pierwszy skład koncertowy i nagraliśmy pierwsze trzy utwory. Występowaliśmy lokalnie, ale był to też czas, gdy pokazaliśmy się na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Później zaczęłam mieć poczucie, że chciałabym coś zmienić w swoim życiu, i choć w Toruniu żyło mi się bardzo dobrze, po prostu czułam, że dobry czas tam się zakończył i szukałam nowego miejsca. Tym miejscem okazała się dla mnie Warszawa. Tutaj, kiedy przystąpiliśmy do tworzenia i nagrywania materiału, zaprosiliśmy do współpracy muzyków z okolic Warszawy – Radka i Patryka. Hubert obecnie mieszka w Krakowie, i na czas naszych nagrań dojeżdżał do Warszawy. Warszawa jest takim centrum. A jak te miasta działały na nas? Trudno jest mi je porównywać, bo są zupełnie inne, natomiast pamiętam, że dużo inspiracji czerpałam wokół toruńskiego klimatu związanego z Republiką i Grzegorzem Ciechowskim; pomagałam też organizacyjnie przy koncercie i udzielałam się w klubie Od Nowa. Otoczenie muzyków, którzy koncertują po całej Polsce, dobrze na mnie działało i wiedziałam, że muzyka jest moją drogą, czułam to i nakręcało mnie to, że byłam w koncertowym trybie od drugiej strony, organizacyjnej. Tutaj, w Warszawie, przeszłam czas, w którym intensywnie rozwinęła się moja samoświadomość. Myślę, że to tutaj zrozumiałam, że chcę śpiewać głównie w języku polskim i że to dla mnie ważne, aby wokal nie był jedynie melodią, a czymś znaczącym. Zrozumiałam też, jak chcę by wyglądał projekt atem. Nabrałam tu także świadomości i odwagi artystycznej, żeby nie chować się już za językiem angielskim. Wypłynęła ze mnie potrzeba wyrażania siebie w nieco inny sposób, a także śpiewania różnymi barwami, – pierwszy singiel był nagrywany jako pierwszy i najmocniej nawiązuje do tego, co nagrywaliśmy wcześniej.

Czyli na razie wielka miłość do Warszawy i to jest Twoje miejsce na ziemi. A wracając do tematu Waszej przyszłości – w 2018 roku w rozmowie dla Screenagers wspominałaś, że mało mówicie o muzyce. Obecnie staracie się dotrzeć do większego grona słuchaczy, więc siłą rzeczy o tej muzyce mówić musicie. Jak się z tym czujecie? Czy to dla Was „ciemniejsza strona podążania za muzycznymi marzeniami”, czy przyzwyczailiście się do tego?

To się akurat zmieniło, na pewno u mnie. Ostatnio lubię mówić o muzyce i odważnie wyrażam to, o jakich kierunkach myślę. Jak tak przywołujesz pewne rzeczy z przeszłości, to myślę sobie, że teraz jestem już innym człowiekiem (śmiech), więc ciekawie to sobie tak zestawić. Pierwsze wywiady po długiej przerwie były dla mnie stresujące, ale lubię rozmawiać, o muzyce też, więc to, że spotkałam się z Tobą, cieszy mnie, bo mogę opowiedzieć o tym, co robię. Robię to także po to, żeby dzielić się z innymi – chciałabym, żeby moi słuchacze jak najlepiej mnie poznali. Przestałam ukrywać się za swoimi kompleksami. Przez pierwsze miesiące istnienia atem nikt nie wiedział, jak wyglądam, bo nie chciałam publikować swoich zdjęć. Te nastoletnie kompleksy zeszły ze mnie. Lubię rozmawiać; jeśli rozmówca jest tego wart i jest nastawiony pozytywnie, to jak najbardziej – a zdarzają się różni rozmówcy i muszę się również z tym mierzyć. Kiedyś nie miałam na to sił i szybko zrażałam się różnymi rozmowami, ale teraz jestem bardziej świadoma siebie oraz swojej muzyki, i to lubię. Dziś przedstawiam atem jako projekt, za który odpowiadam artystycznie, wizualnie i mam ostatni głos we wszystkich kwestiach.

Co do przeszłości – supportowaliście Darię Zawiałow. Jak wspominasz to przeżycie?

Było to dla mnie coś pięknego. Koncert odbył się w łódzkiej Wytwórni, a właśnie tam pierwszy raz byłam na koncercie Kasi Nosowskiej. Dla mnie to było takie “wow”, że wystąpię na tej samej scenie, co ona. Sam koncert i przygotowania wspominam bardzo miło. Chyba najbardziej zestresowałam się na próbie dźwięku, kiedy weszłam na scenę i zobaczyłam, jak wielka jest ta sala. Muszę powiedzieć wiele dobrych słów o managerze z Kayaxu oraz wszystkich osobach, które pracowały przy tym koncercie. Nie mieliśmy wówczas swojego realizatora, więc dźwiękiem opiekował się realizator Darii, światłami – również osoba od świateł Darii; ekipa techniczna wykonała tak naprawdę podwójną robotę, przy dwóch zespołach. W żadnym momencie nie czuliśmy się potraktowani z góry; wszyscy podchodzili do nas z wielkim szacunkiem. Jeździmy na koncerty jako młody zespół i nie zawsze się to zdarza. Czasem słyszy się różne dziwne rzeczy, więc taki komfort pracy to coś fantastycznego.

Jeśli chodzi o sam koncert, to byłam zaskoczona publicznością, która już na nasz koncert przyszła tłumnie. To nie było tak, że ludzie stali przy barze, a pod sceną było może 50 osób. W pewnym momencie poniosły mnie emocje bijące od tych ludzi, i zaczęłam wyklaskiwać coś w rytm piosenki – publiczność razem ze mną! To było takie głośne, że nie słyszałam prawie muzyki, a miałam śpiewać! Wydawało mi się, że zupełnie wykoleiłam się z melodii, i że śpiewam już poza nią. Oczywiście okazało się później, że nie brzmiało to tak źle, ale wszyscy byliśmy bardzo przejęci reakcją publiczności. Gdy zeszłam ze sceny byłam zła na siebie, bo byłam pewna, że źle wypadłam, natomiast chłopcy mnie pocieszali i mówili „daj spokój, miałaś publiczność, która Cię wspierała, a Ty jeszcze narzekasz, że czegoś nie dośpiewałaś?” Ale ja zawsze dużo od siebie wymagałam i byłam krytykiem dla siebie i swojego zespołu. Dzięki temu, że dbaliśmy o nasze wykonania, graliśmy dobre koncerty, na wysokim poziomie, i – chyba nie będzie to narcystycznym stwierdzeniem – zawsze świetnie się do nich przygotowywaliśmy i dbaliśmy o ich jakość. Wiadomo, im więcej się gra, tym większą ma się wprawę i tym większy ma się dystans do pewnych wpadek. Teraz widzę w nich raczej zaletę. Gramy na żywo, to nie jest płyta; płyty można posłuchać w domu, a każde zapomnienie tekstu jest wypadkową tego, że jesteśmy ludźmi, mamy emocje, gramy na żywo, więc jakoś przełknęłam tę wpadkę, a dziś wspominam ją bardzo pozytywnie. To była bardzo fajna publiczność.

atem – Zaklęcie (źródło: atem)

To i tak dużo pamiętasz jak na takie stresujące wydarzenie! Myślałam, że powiesz, że wszystko wyleciało Ci z głowy.

To akurat zapamiętałam, utkwiło mi to w głowie, bo zwykle najlepiej zapamiętuję „porażki”, jak coś mi „nie pójdzie” i to sobie wmówię (śmiech).

Ale z tego co mówisz, to Twój perfekcjonizm już trochę Ci odpuścił i daje Ci żyć.

Tak, to wzięło się też trochę z tego, że poznałam wielu różnych ludzi, różnych muzyków, upewniłam się swojej wartości, znam ją i tego się trzymam.

Chyba ten występ przed Darią też dał Wam takiego kopa, razem z tą publicznością, która Was tak dobrze wtedy przyjęła. Czy możesz zdradzić coś o swoich nadchodzących artystycznych planach? Jakieś trasy koncertowe, pełnowymiarowa płyta?

– Na pewno wypuścimy w sumie trzy single, a późną wiosną pojawi się płyta. Przygotowujemy się do tego wszystkiego mentalnie i technicznie. Cieszę się, że mamy konkretny plan na najbliższy czas. Wiadomo, może to trochę się przesunąć, ale już nie spinam się na tym punkcie. Przynajmniej wiem, do czego dążę. Mam nadzieję, że wiosną uda nam się zagrać jakieś koncerty. Te klubowe planujemy na jesień, bo chcielibyśmy, żeby piosenki okrzepły w Internecie i dotarły do ludzi, którzy mają ochotę przyjść na nasz koncert. Mam więc obecnie dużą cierpliwość, ale zależy mi jednocześnie na tym, żeby docierać do ludzi, a nie – jak wcześniej – wstawić utwór do Internetu i liczyć na to, że ktoś go znajdzie. Pamiętam nasz pierwszy koncert; był dla mnie tak stresujący, że gdy widziałam, że przychodzą ludzie, modliłam się, żeby nikt więcej już nie przyszedł. Tak się wstydziłam, że śpiewałam skulona, żeby tylko w ogóle nie patrzeć na ludzi. A potem myślałam, że chciałabym, żeby przyszło jak najwięcej osób. Chciałabym, żeby ktoś słuchał tej muzyki, żeby ktoś przychodził na koncerty, bo przecież po to właściwie to się robi. Gdybym chciała tworzyć dla siebie, to miałabym piosenki w tak zwanej szufladzie i śpiewała sobie wieczorem do snu. Fajnie dzielić się tym, co zrobiło się z innymi; wtedy radość rozkłada się na więcej osób – oczywiście o ile jest to dobrze przyjęte.

Trójmiasto czeka na Wasze koncerty! A macie już tytuł nowej płyty?

Mam kilka pomysłów, ale jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji, choć to chyba najwyższy czas, bo już dość długo z tym zwlekam. Chyba zrobię jakąś wyliczankę (śmiech).

atem – Smok (źródło: atem)

Na koniec moje pytanie-wizytówka: jaka byłaby Twoja Wasza wymarzona muzyczna kolaboracja? Puść wodze fantazji – może to być nieistniejący już zespół albo taki, którego nie ma jeszcze

Mam mnóstwo takich osób! Chętnie wystąpiłabym z Kasią Nosowską na przypieczętowanie tych pierwszych inspiracji. Cały czas mam do jej muzyki ogromny sentyment. Uwielbiam Króla i chciałabym nagrać z nim piosenkę. Z zagranicznych artystów chętnie zaśpiewałabym z FKA Twigs, szczególnie z płyty MAGDALENE, bo słyszę tam inspirację Kate Bush – o, z nią też jak najbardziej mogłabym coś nagrać! Na pewno zakończymy rozmowę i będę żałować, że kogoś nie wymieniłam… Jest mnóstwo artystów, z którymi mogłabym wystąpić; chyba mniej tych, z którymi bym nie chciała… Chętnie Portishead, Radiohead… Myślałam też, że chętnie zrobiłabym coś, co nie wpisuje się do końca w moją muzykę. Czasem trafiam na utwory oldschoolowych amerykańskich raperów, jak Wu-Tang Clan – jakie to jest świetne! Gdybym była mężczyzną i miała taki głos, to może też chciałabym nagrać taką piosenkę… Z Jackiem Whitem też chętnie bym coś nagrała. Cała orkiestra! (śmiech)

To nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci, aby te marzenia się spełniły. Dopiero się rozkręcacie, więc cały świat stoi przed Wami otworem, więc do zobaczenia na koncertach!

Dziękuję za rozmowę i zapraszam serdecznie!

Podziel się swoją opinią ;)