Pisanie o muzyce jest robotą dość niewdzięczną. Najpierw sklejasz słowa w zdania, te w (miejmy nadzieję) całkiem składny tekst, a na końcu się okazuje, że mało kogo obchodzi, co rzeczony portal myśli na temat taki czy inny. Na szczęście nieodłącznym elementem pisania o niej jest etap wcześniejszego słuchania. To tu doznania są najintensywniejsze.
Tak też było, w przypadku ostatniego wydawnictwa Grażyny Szapołowskiej. Nazwisko znane. Głównie z dorobku aktorskiego. Z pewnością jednak niewielu o samej płycie słyszało. Część publiczności zapewne zrażona wcześniejszymi próbami zdobycia rynku muzycznego przez innych aktorów pominęła fakt jej istnienia. Zapewniam, niesłusznie. Rozumiem, zniechęcać może “twórczość” pań w cielistych szpilkach z celebryckich ścianek, ale nie zapominajmy, że Szapołowska nigdy nie była jedną z nich. Dlatego sama artystka jak i jej płyta zasługuje na więcej uwagi i zainteresowania, niż to, które okazano po samej premierze. Przypomnę – płyta ujrzała światło dzienne we wrześniu zeszłego roku. Dlaczego było więc o niej tak cicho?
Umówmy się, to nie jest muzyka dla fanów Eweliny Lisowskiej, czy innych ledwie dorosłych “gwiazd”. Pokolenie smartfonowej rzeczywistości bowiem nie zrozumie przekazu. Nie będzie wiedziało o czym to jest i po co, więc przy pierwszym kawałku zdziwi się co najwyżej i przełączy na coś łatwiejszego w odbiorze. (Ech, ta dzisiejsza młodzież…) Szapołowska jaki ma dorobek, osobowość i wizerunek każdy widzi. Tanio skóry nie sprzeda. Byle czego nazwiskiem sygnować nie będzie. Grażyna to klasa sama w sobie, specyficzny styl i sposób bycia. “Kochaj mnie” jest, mam wrażenie, jak muzyczny portret samej autorki. Tu nikt nikogo tu nie udaje, nikt za nikogo się nie podszywa.
Na płytę składają się trzynaście utworów skomponowanych przez Włodzimierza Kiniorskiego, z tekstami Bogdana Loebla czy Katarzyny Jungowskiej. Zostało tu również muzycznie zinterpretowanych kilka wierszy (Wisławy Szymborskiej, Jonasza Kofty i Bułata Okudżawy), co dodatkowo podnosi jakość warstwy lirycznej. „Nakarm myślą” rozpoczyna delikatnym brzmieniem cały krążek. Im dalej w las tym więcej subtelności. Zamiast ostrych gitar – saksofon, jako dominujący motyw przewodni w „Jesteśmy”, „Psie”, „Tańczę pod niebem”. Fakt tak intensywnego eksponowania tego samego instrumentu jest zaletą dla jednych słuchaczy, jak i pretekstem do uznania płyty za nudnawą przez innych. Dla mnie świadczy on raczej o spójności krążka (o którą coraz trudniej w branży). Trudno byłoby sobie wyobrazić coś innego w miejsce saksofonu. Saksofon i dziewczyna – najseksowniejszy duet wszech czasów. Nikogo nie powinna też zaskoczyć gitara akustyczna w dalszej części krążka („Trzy miłości”, „Nadzy kochankowie”, „Nocne ćmy”).
A jeśli by zapytać, gdzie w tym wszystkim sama Grażyna? Odpowiedź jest prosta: wszędzie. Cała warstwa wokalna jest jak ona – sensualna, niedosłowna, niedopowiedziana, żeby nie powiedzieć niedośpiewana. Nie oszukujmy się, o wielki głos pani Szapołowskiej raczej nikt nigdy nie
będzie podejrzewał. I dobrze. Za dużo jest ogromnych głosów bez osobowości. A żaden głos bez takowej, sam się nie obroni. Wiadomo, co się nie dośpiewa to się można zadeklamuje. Dlatego „Tańczę pod niebem”, „Nadzy kochankowie” i „Nocne ćmy” klimatem przypominają szeptaną piosenkę poetycką czy aktorską. Doświadczenie aktorskie ujawnia się szczególnie w interpretacji tekstów Szymborskiej czy Kofty. Co ważne, nic tu nie jest zbyt teatralne, przesadzone,a dawka emocji idealnie wyporcjowana. „Napisałam na wodzie” – najmocniejsze w warstwie lirycznej jest z pewnością najlepszym utworem krążka.
Można by się zastanawiać, czy Grażyna Szapołowska jest piosenkarką, czy nadal tylko aktorką, która postanowiła rolę piosenkarki zagrać. Można by, ale po co? Skoro Szapołowską kocha się bezwarunkowo! Podsumowując, zacytuję klasyka: “Ruda Grażyna, Ty jesteś ekstraklasa!”