Zespól darkWind, to dowód na to, że chcieć, to móc! Chłopaki ze Śląska całkiem niedawno wydali swój debiutancki album „Pieśń dla Joanny”.
Materiał wydany z premedytacją – niezależnie. Zawartość albumu to osiem melodyjnych, gitarowych, rockowych piosenek o czymś konkretnym. Trudno tu doszukać się pustych sloganów, haseł, które można interpretować na milion różnych sposobów.
Zapraszam do lektury rozmowy z chłopakami z darkWind. Dowiecie się z niej m.in. jak powstawał materiał na płytę, kim jest tytułowa Joanna i dlaczego chłopaki nie zdecydowali się na współpracę z żadną z firm fonograficznych.
Polecam!!
Karolina Filarczyk
darkWind
Witajcie u Muzykoholików!
Cześć. To miłe znaleźć się w tak doborowym gronie osób tak uzależnionych (śmiech).
A tak na serio – to chyba większość ludzi ma coś z tego uzależnienia. Choć niekoniecznie się przyzna lub zdaje sobie z tego sprawę. Niech ktoś spróbuje wytrzymać jeden tydzień bez żadnej muzyki – np. tej z radia czy „strumienia” – przy śniadaniu, w drodze do pracy, szkoły, przy innych codziennych czynnościach. Obejrzeć filmy bez muzyki. Czy nawet obejrzeć tylko reklamy (śmiech).
Od jak dawna gracie wspólnie?
Parę ładnych lat już gramy…, choć nigdy szczegółowo nie liczyliśmy. Trudno nam jednoznacznie wskazać moment od którego należałoby liczyć.
Niedawno ukazał się Wasz debiutancki album. Postanowiliście wydać go własnymi siłami. Baliście się cyrografów z dużymi wytwórniami?
Tak to można chyba określić. Na pewno chcieliśmy – tak na wszelki wypadek – w pewien sposób chronić to co dla nas cenne – czyli słowa i emocje, które zostawiliśmy w piosenkach. Żeby nie wplątać się przez przypadek w coś, z czym nie do końca się zgadzamy, lub w którymś momencie będzie nam – z różnych względów – nie po drodze. Ważne jest dla nas też zachowanie swobody w dalszych działaniach.
Jednak coś za coś… W naszym przypadku doszedł duży wysiłek wejścia w media, rozpoznawalność, promocję. Wszystkie te działania wymagają więcej zaangażowania i wysiłku z naszej strony np. wchodzenie od podstaw w rzeczy, które wytwórnie mają naturalnie i w standardowy sposób już rozpracowane – bo przecież działają z tym na co dzień. Może przekładać się to pewnie też na nasze recenzje, oceny – bez loga jest raczej trudniej, a same oceny mogą być prawdziwsze, czasem surowsze.
Uff… Trochę się rozgadujemy… ale to dla nas też ciekawe tematy. I oczywiście nie mamy pewności czy właściwie je widzimy. Szacunek też dla wszystkich redaktorów, którzy potraktowali nas uczciwie.
Niezależnie jednak od samych recenzji – generalnie bardzo przychylnych – to co nas najbardziej cieszy to jednak odbiór naszej muzyki przez słuchaczy. Jest bardzo życzliwy, często entuzjastyczny – i nie sprawia wrażenia jakoś wymuszonego lub podyktowanego innymi względami.
Tak na sam koniec – jak się ostatnio też przekonaliśmy na własnej skórze – nie trzeba wcale zresztą dużych graczy, żeby znaleźć się w sytuacji niekoniecznie hmmm… do końca pożądanej i komfortowej. Uważaj – to może dopaść Cię za najbliższym rogiem, na Twoim podwórku! (śmiech)
Łatwo jest produkować samodzielnie swoją muzykę?
Samodzielna produkcja to za dużo powiedziane. Muzykę współtworzył z nami jako producent Przemek Pietrzak. To dzięki niemu poszło stosunkowo łatwo. I wyszło też bez jakichś niepotrzebnych udziwnień. Po prostu naturalnie, lekko chropowato, szczerze, prawdziwie jak jest.
Wasza muzyka jest wybitnie zabarwiona na rockowo. Z których artystów polskich i zagranicznych czerpiecie największe pokłady energii?
Pozwolisz, że unikniemy odpowiedzi? Pojawiłaby się lista artystów, płyt, gustów, guścików, potem co jadasz na śniadanie, jak żyć… (śmiech). A wolimy, żeby to piosenki mówiły za nas i o nas . I to jak czują je słuchacze. To na pewno ciekawsze.
Inspiracje pokrywają się w tym, czego słuchacie prywatnie, czy staracie się w wolnych chwilach uciekać od tego, co tworzycie na co dzień?
W części się pokrywa, a w części nie. Choć od tego czego słucha się na co dzień trudno uciec.
“Pieśń dla Joanny”, tak nazwaliście swój debiutancki krążek. Wasz projekt jest memoriałem. Powiedzcie nam, o co w tym wszystkim chodzi?
Nie nazwalibyśmy tego memoriałem. To piosenki o miłości. Najlepsze jakie w tym czasie potrafiliśmy zrobić. W pewnych sytuacjach trudno już pisać o wydumanych frustracjach, smuteczkach, o „maj łej” w różnorakich odsłonach lub traktować tekst jako konieczny wypełniacz do melodii. Bardzo trzeba napisać o czymś prawdziwym. W naszym przypadku piosenki o miłości. Mamy podstawy sądzić, że się udało.
Co ciekawe płyta dedykowana jest również pielęgniarkom z Gliwickiego Centrum Onkologii. Jak została ona przyjęta w tym środowisku?
Szczerze mówiąc – nie wiemy jak tam została przyjęta. Ale – korzystając z okazji – dedykujemy ją z tych łamów jeszcze raz. Za swoje serce, poświęcenie i wysoką cenę, jaką często za to płacą Panie Pielęgniarki zasługują na dużo, dużo więcej niż dedykacje najlepszych nawet piosenek.
Życie z nowotworem w tle nie jest łatwe – niestety i ja mogę o tym co nieco powiedzieć. Macie jakieś niezawodne rady na przetrwanie tych trudnych chwil tym, którzy dopiero zaczynają swoją bitwę, lub stają u boku tych których ten problem dotknął?
Mamy szczerą nadzieję, że u Ciebie / Twoich bliskich wszystko już w lepszym porządku..
A odpowiadając na Twoje pytanie – nie czujemy się kompetentni w udzielaniu takich rad. Jedyne co przychodzi do głowy to nasza wewnętrzna, subiektywna niezgoda na zbitkę słów „przegrać z chorobą”. To nie żadne przegrane – to każdy kolejny wspólnie przeżyty dzień bywa właśnie zwycięstwem. Często bardzo ciężko wywalczonym. Często – tak na co dzień – niedocenianym.
Trochę z tych przeżyć Michał zawarł w piosenkach, które – jak już wspomnieliśmy i co warto podkreślać – są przede wszystkim piosenkami o miłości, a nie o chorobie, „walce”. Choć – jak mówi – oddałby wszystkie piosenki – swoje i świata – za jeden spacer z Asią, swoją żoną.
Wróćmy jednak do muzycznych tematów. Po to w końcu tutaj jesteśmy. Powiedzcie nam, czy jest szansa, by w najbliższym czasie posłuchać Was na żywo?
Pora roku faktycznie by temu sprzyjała – bo właśnie trwa sezon „festiwalowy”. A my jednak skupiamy się na tworzeniu kolejnych piosenek. Ot, jedna z tych zalet bycia „niezależnym” (śmiech). Że można właśnie robić coś na przekór.
Tworząc swoje piosenki, każdy z was ma ściśle określone pole działania, czy zespół tworzy wszystko wspólnie?
Poza tworzeniem słów piosenek to – mówiąc klasykiem – „panta rei”… Potem te strumienie pomysłów, trzeba jakoś kierunkować, temperować dźwięki, emocje, ego… Nie jest to po ludzku łatwe, tym trudniejsze nawet gdy się jest mocno zaangażowanym. Ale sądzimy, że efekt końcowy bywa tego warty.
Jak zamierzacie promować swoją muzykę? Internet, festiwale, czy spokojnie będziecie czekać na to, co przyniesie czas?
Festiwale, imprezy plenerowe – jak już wspomnieliśmy – na ten moment odpuszczamy. Ze spokojnym czekaniem natomiast – to wiemy, że to często bywa potem tak, jak z czekaniem na Godota.
Mamy ten komfort, że praktycznie każda z piosenek z naszej płyty jest w jakimś sensie „singlowa”. Dlatego chcemy przygotować jeszcze klip video do jednej z nich i „pójść w Internety”. Zastanawiamy się, z którą piosenką.. Nie jest łatwo… choć dobrze mieć takie właśnie dylematy (śmiech)
Debiut za Wami – jak śpiewała Anna Jantar “Najtrudniejszy pierwszy krok”. I co dalej drogie darkWind? Macie zajawkę na nowy materiał, czy póki co zajmiecie się tym, co wydane?
O niektórych z planów już wspomnieliśmy. Mamy już parę mniej lub bardziej zaawansowanych nowych piosenek. Nie jest tego na razie ilościowo czy „objętościowo” dużo – ale nigdy nie chcieliśmy i nie chcemy tworzyć oraz wydawać piosenek „zapychaczy”. Niezależnie od finalnej ilości piosenek, które w najbliższym czasie powstaną – zamierzamy je po prostu wydać.
Podziałamy przy tym w trochę bardziej luźnej formule, bez takiego mocnego przywiązania do instrumentów. Zagrają z nami też inne, ciekawe osoby – w ogóle fascynujące jest współpracować z ludźmi, którzy kochają to co robią – i wspólnie dzielić się tą radością.
Opublikujemy też filmowe „zajawki” czyli np. niektóre z tych piosenek w wersji akustycznej. Już w takiej formie wypadają naprawdę dobrze – o czym miewaliśmy okazje się już przekonać. Może też ktoś chwyci za gitarę i sam też zagra – bo dlaczego miałby wykonywać je tylko darkWind? I tylko elektrycznie?
Właśnie… darkWind… Skąd pomysł na taką nazwę właśnie?
Zaraz na początku naszej wspólnej przygody okazało się, że trzeba na szybko przygotować i zagrać na corocznej imprezie składankę coverów znanych muzyków. Plakaty na imprezę idą już do druku – a my jeszcze bez nazwy. Spotykamy się, myślimy, czas ucieka, pomysłów nie ma… W radiu akurat leci piosenka Dżemu, jest refren, „kiedy ciemny wiatr porywa spokój”. No i ten „ciemny wiatr” – już po angielsku – został tak roboczo przyjęty… Potem się okazało, że mamy kuzynów „po nazwie” również w innych krajach, chyba w Finlandii i w Hiszpanii. Czyli nagle zrobiło się tak trochę międzynarodowo (śmiech). Nawet jakiś komiks czy manga też są.. Potem, jak się trochę to wszystko już zaczęło rozkręcać, próbowaliśmy szukać nowej nazwy – ale efekt w zasadzie był taki sam – zawsze coś podobnego już było… Tak więc został z nami już ten darkWind… Piszemy się tylko z małej litery, żeby „pięknie się różnić” (śmiech).
Czego Wam życzyć na najbliższy czas? Spokoju, pieniędzy? 🙂
Spokoju. I samych dobrych piosenek. Czego i Tobie oczywiście życzymy! (śmiech)
Zobacz więcej: