[WYWIAD] Shagreen: “Fajnie jest tworzyć, realizować się, spełniać marzenia”

Shagreen, czyli Natalia Gadzina-Grochowska, chociaż śpiewa od 20 lat, stosunkowo niedawno odważyła się wyjść ze swoją twórczością do szerszej publiczności. Ma swój artystyczny świat, wie, czego chce zawodowo, a pomimo tego mam wrażenie, że świat nie do końca potrafi ją zrozumieć. W wywiadzie opowiedziała m.in. o swoich inspiracjach i spojrzeniu na muzykę.


Natalia Zakolska

Shagreen


Jak wizerunek artysty ma się do wykonywanego gatunku muzyki?

Wydaje mi się, że powinny ze sobą współgrać. W przeciwnym wypadku któryś z elementów może być efektem zewnętrznego przymusu. Muszę przyznać, że nigdy nie zastanawiałam się nad swoim wizerunkiem. Być może wywarli na mnie wpływ artyści, których słuchałam? Od kiedy pamiętam lubiłam troszkę cięższą muzykę, słuchałam jakichś smutnych piosenek, soundtracków z horrorów. Jak byłam mała, podobał mi się styl Amy Lee z Evanescence i może to jej postać wywarła wpływ na to, jak potem zaczęłam kreować się publicznie i ubierałam się w stylistyce punku czy metalu, a w rzeczywistości metalu nie słuchałam. Potem to wszystko ewoluowało, ja też zaczęłam słuchać innych rzeczy, zmieniła się moda. Może teraz wykonując swoją muzykę powinnam inaczej się ubierać? Nie wiem, zupełnie o tym nie myślę!

Po prostu jesteś sobą.

Robię tak, jak mi się podoba. Przez bardzo długi czas nie miałam śmiałości pokazywać jak lubię się ubierać, nie przyznawałam się też do tego, jakiej słuchałam muzyki. Jeżdżąc na festiwale muzyczne ukrywałam przed wszystkimi, że uwielbiam Nine Inch Nails!

Dlaczego? Przecież nie ma w tym nic złego.

Wypadało raczej powiedzieć, że się słucha jazzu czy funku, skąd można czerpać wzorce wokalne. Oczywiście, zdarzało mi się też słuchać jazzu, jednak gdy wracałam do domu, najczęściej leciały zupełnie inne piosenki. Miałam wrażenie, że spotykało się to z niezrozumieniem, a przez to miałam problem z wystartowaniem z własnym materiałem, ze zrobieniem czegoś swojego. Zawsze znalazł się ktoś, kto najlepiej wiedział, co i jak powinnam robić.

Długo słuchałaś tych rad?

Tak, dlatego moja płyta „Falling Dreams” ukazała się tak późno. Dopiero jak zszedł ze mnie stres wynikający z oczekiwań innych ludzi pomyślałam, że ubierając się tak jak chcę, śpiewając tak, jak chcę i robiąc muzykę taką, jaką chcę, jestem najbardziej sobą. I najlepiej to brzmi muzycznie! Patrzę na swoje zdjęcia sprzed roku i widzę trochę inną siebie, niż jestem teraz. Tak samo zmienia się moja muzyka. Nie zastanawiam się nad tym procesem, on się po prostu dzieje. Zobaczymy co będzie za rok.

Patrząc z perspektywy roku – czy gdyby przyszło ci nagrać jeszcze raz swój debiutancki album, byłby on taki sam, czy jednak inny?

Część piosenek była dopieszczana dość późno, długo dojrzewały, więc pewnie płyta byłaby taka sama (śmiech). Ukazały się najnowsze pomysły dotyczące piosenek, a nie ich pierwotne wersje, które jednak trochę się różniły. Po licznych zmianach i poprawkach są bliższe mojemu dzisiejszemu brzmieniu.

A gdybyś mogła zmienić listę tych piosenek?

Po wydaniu płyty zrobiłam sobie przerwę od tworzenia muzyki, niedawno do tego wróciłam. Wychodzi mi trochę coś innego. Nowe kawałki są bardziej melodyjne, a jakbym miała je porównać do tych już wydanych – najbliżej im jest do „Don’t stop me” czy do bonusowego „Home”. Zupełnie niepowtarzalne jest „Shadows” – nie udało mi się jeszcze powtórzyć charakteru tej piosenki. Zobaczymy co będzie dalej.

Czy któraś z twoich piosenek jest ci szczególnie bliska?

Każda z nich jest odrębną historią. Bardzo lubię „This this”. Podoba się też ludziom, ponieważ pod teledyskiem jest sporo komentarzy, że powinna się wcześniej ukazać. Bardzo fajnie udało się nagrać w tej piosence gitary i perkusję. W dodatku „This this” powstało w 2015 roku i tak myślę, że to był dla mnie bardzo przełomowy czas zarówno muzycznie, jak i prywatnie. I chyba wtedy powstałe piosenki są mi najbliższe. 



Co się wtedy wydarzyło?

Kończyłam studia, szukałam pracy, nie wiedziałam, co chcę zrobić ze swoim życiem. W końcu wyciągnęłam wszystkie zakurzone instrumenty, były od miesięcy nieużywane. Rozstałam się też z wytwórnią fonograficzną. Postanowiłam wszystko robić sama. Zainspirował mnie festiwal Audioriver i podczas wakacji zrobiłam kilka piosenek. Wtedy powstało „Shadows”, „This this”, zaczęło powstawać „The beginning”. Chociaż technicznie mogą nie być najlepszymi na tej płycie, utwierdzam się w przekonaniu, że jednak są moimi ulubionymi piosenkami. Kojarzą mi się z tamtym czasem.

Zanim pojawiła się płyta, była EP „Darkest Place”. 

Za pośrednictwem Instagrama znalazły mnie osoby z amerykańskiego kolektywu No Devotion Records. Dostałam wiadomość z zapytaniem, czy chciałabym coś z nimi zrobić. Pierwszą rzeczą przez nich zaproponowaną było wydawnictwo z remiksami, które robił Erie Loch. Każdy ze współpracujących z nimi artystów dał jeden utwór do zremiksowania przez Erie’go. W moim przypadku było to „Shadows”. Nasza znajomość trwa do dzisiaj, Erie odpowiadał nawet za mastering mojej płyty! Potem powstał pomysł EP-ki, w krótkim czasie dopracowałam swoje nagrania. Dzięki tej współpracy obserwuje mnie w mediach społecznościowych sporo osób z innych krajów.



Niektóre gatunki muzyczne nie mają szans na przebicie się w Polsce?

Tak mi się wydaje. Istniały i wciąż istnieją fajne zespoły w tych gatunkach, ale to jest jednak nisza. Dodatkowym problemem jest to, że te zespoły często zbyt szybko kończą swoją działalność, rezygnują z dalszego tworzenia, a szkoda! Choć z drugiej strony ostatnio przestałam im się dziwić, bo ile można walczyć, uderzać głową w ścianę? Fajnie jest tworzyć, realizować się, spełniać marzenia. Ktoś będzie koncertował dla kilku tysięcy ludzi, ktoś inny dla kilkudziesięciu. Niestety wiele osób traci zapał w momencie, w którym czuje, że stoi w miejscu, że te kilkadziesiąt osób nie zamienia się w kilkaset… Wielu z tych artystów śpiewa po angielsku, a Polacy podobno lubią słuchać piosenek po polsku. A przecież mamy artystów śpiewających po angielsku i świetnie sobie radzą na komercyjnym rynku! Wszystko jest możliwe, da się coś osiągnąć w Polsce, tylko niestety jest to bardzo długa i kręta droga, na końcu której nie ma miejsca dla każdego.

To w czym tkwi problem?

Muzyka niszowa rządzi się innymi prawami. W mainstreamie nierzadko trzeba najpierw spełnić określone warunki, aby osiągnąć sukces. W undergroundzie jest inaczej – najważniejsze to przypodobać się bezpośrednio słuchaczom, ludziom poszukującym, którzy trafią na naszą muzykę. I tu nie ma reguł ani warunków. Można nie zagrać ani jednego koncertu, nie być kompletnie rozpoznawalnym z twarzy, a mimo to zostać muzykiem kultowym w pewnych kręgach. A chcąc znaleźć się w mainstreamie, możemy dla docelowych słuchaczy stracić na autentyczności. I niewiele pomoże wtedy promocja w mediach. Może gdyby te warunki, które trzeba spełnić, by wejść do świata komercyjnego, były bardziej liberalne, gdyby odważniej odchodziło się od popkulturowych schematów, byłoby łatwiej? Już kilka takich pozytywnych przykładów w Polsce mamy, ale wciąż są to wyjątki od reguły. Kiedyś słyszałam, że jednym z najbardziej znanych polskich muzyków za granicą jest Krzysztof Penderecki, a zdecydowanie nie jest to postać ze świata komercji.

Jak można odnieść naśladownictwo zachodu do własnej autentyczności, do tego, co się po prostu czuje?

Można fajnie się inspirować tym, co powstało. Już tyle stworzono, że nie wiem, czy można jeszcze coś nowego zrobić w muzyce. To niemożliwe. Nawet „nowości” są często odwołaniem do tego, co było. Nawet jeśli nałożymy nowoczesne filtry, odwołujemy się do przeszłości. Podczas ostatniego konkursu Eurowizji bardzo spodobał mi się zespół Hatari z Islandii. A to przecież odwołanie m.in. do industrialu z lat 80-90. Chcąc zrobić coś nowego warto czerpać z tego, co było i dodać skrawek swojej osobowości, siebie, bo ty jesteś nowa. Niestety często próbujemy powoływać się na podobieństwo do innych artystów. Potem jest się nieustannie porównywanym. Po co nam „polski Bruno Mars”, „polska Metallica”, „polskie Nine Inch Nails”?

Chciałabyś być polskim „Nine Inch Nails”?

Niezbyt! Wolę być po prostu Shagreen kojarzoną przez wzgląd na to, co sama robię. Zdaję sobie sprawę, że mogę brzmieć podobnie do wykonawców, których słucham. Uniknęłabym pewnie naleciałości żyjąc na bezludnej wyspie bez dostępu do jakiejkolwiek muzyki. Zawsze bardzo mi zależało, aby dążyć do własnego, unikalnego brzmienia. Dlatego sama produkuję swoje piosenki. Może któregoś dnia mi się uda.

Dlaczego na twoim albumie właśnie „Falling Dreams” jest piosenką tytułową?

Chyba po prostu oddaje charakter całej płyty. I sam tytuł nadaje się na opisanie całości.

Poza własną muzyką, tworzysz też remiksy. W dorobku masz m.in. współpracę z Lari Lu.

I o dziwo też był to 2015 rok! Spotkał się z ogromnym entuzjazmem zarówno Lari Lu, jak i innych ludzi z branży. Wygrałam potem konkurs w radiowej Czwórce remiksem Small Mechanics i okazało się, że moje nagranie pojawi się na jednym wydawnictwie z remiksami artystów, których bardzo lubię! Początkowo nie mogłam uwierzyć, że ktoś poważnie traktuje to, co robię. Nie ma w tym techniki, zasad, wszystko robię według swojej intuicji i nagle okazuje się, że ludziom to się podoba.

Zaczynałaś jako dziecko, wystąpiłaś w finale „Szansy na sukces” w repertuarze Ireny Jarockiej. Jak te początki wpłynęły na rozwój Twojej kariery?

Niedawno zostałam zaproszona do występu na 70-leciu swojego liceum. Okazało się, że moja wychowawczyni śledzi moje poczynania i była bardzo zaskoczona repertuarem proponowanym przeze mnie zawodowo. Swoich obecnych inspiracji zaczęłam słuchać już wtedy, ale na apelach, czy konkursach, śpiewałam zupełnie inne piosenki, więc cały czas byłam kojarzona z „Szansą na sukces” i tego typu repertuarem. Nie miałam świadomości, że tak silnie wciąż jestem utożsamiana z tamtymi czasami!

Miałaś niecałe 13 lat!

Bardzo dobrze wspominam udział w programie, poznałam wielu ludzi, zobaczyłam jak wygląda nagranie telewizyjnego programu. Bardzo stresowałam się występem, chciałam wystąpić jak najlepiej. Uważam, że wyszło całkiem fajnie. Potem występowałam na różnych okolicznych festynach czy dniach miasta i zarabiałam swoje pierwsze pieniądze. Moi rodzice je zbierali, aż w końcu, będąc już na studiach, kupiłam za nie cały sprzęt, na którym teraz pracuję.

Nie myślałaś, aby ponownie iść do programu talent-show? Współcześnie jest ich naprawdę sporo…

Nie ciągnie mnie do tego. Zauważyłam, że gdy dorosłam, dużo bardziej się stresuję! Spaliłabym się ze wstydu stając przed ludźmi, którzy mieliby oceniać jak śpiewam. Odkąd robię swoje piosenki, trochę się zmieniło. Widzę pozytywne reakcje na to, co robię, mam pomysł na siebie, którego się nie wstydzę. Gdybym miała iść do jakiegoś programu, wolałabym taki, w którym pokazuje się coś swojego. Nie chcę śpiewać coverów, nie czuję się na tyle pewnie, żeby pokazywać swoje emocje w cudzym repertuarze. Ale podzielić się swoją twórczością – bardzo chętnie! Tylko niestety nie mamy obecnie takich programów…

Wracając do twojej twórczości – wspomniałaś, że wróciłaś do tworzenia muzyki. Jakie są twoje najbliższe plany?

Niedawno nagrałam duet do wyprodukowanej przeze mnie piosenki. Wokalista pewnego zespołu zobaczył moją reklamę na Facebooku, napisał do mnie, że chciałby zrobić coś nowego. Wszystko zadziało się bardzo szybko. Po paru dniach do mnie przyjechał, zaproponowałam mu jeden z bitów, napisaliśmy tekst, nagraliśmy wokale… Piosenka jest już prawie gotowa. Premierę planujemy zimą. Po raz pierwszy śpiewam po polsku! Gościnnie też zaśpiewam na nowej płycie zespołu Hidden By Ivy. Mam nadzieję na początku przyszłego roku wydać swój nowy singiel. Zobaczymy, jak to się zgra z innymi rzeczami, które robię. Tworzenie nowych piosenek idzie mi bardzo szybko, nie chcę zapeszać, ale może za rok druga płyta?

Czego ci życzyć na zakończenie?
Nie wiem, może zdrowia? (śmiech) Zdrowia i weny. Przydadzą się!

I tego ci życzę, dziękuję za rozmowę!
Dziękuję!