LemON od dawna zapowiadał, że trasa obejmująca dwa ostatnie albumy nie będzie po prostu zwykłymi koncertowymi przystankami. Szczerze, nie wierzyłam. Do wczoraj, dopóki sama nie przeżyłam tego, o czym wciąż mówił wokalista zespołu – Igor Herbut.
Na koncie mam wiele koncertów: mniejszych, większych, bardziej lub mniej znanych. Ale nie zdarzyło mi się jeszcze spędzić praktycznie całego występu z zamkniętymi oczami. Nie czułam potrzeby ciągłego patrzenia na scenę, bo Igor swoim głosem i słowami przekazywał tyle emocji, że widziałam sercem.
Ogromna sala tylko sprzyjała zespołowi, dźwięk niósł się idealnie – siedząc mniej więcej na połowie wysokości zrozumiałam każde słowo, niezależnie czy Herbut śpiewał, czy mówił. Choć o potędze głosu Igora mówiłam już wielokrotnie, to dopiero przy okazji tej trasy zrozumiałam, jakie naprawdę ma możliwości. Przy pierwszym numerze, przy pierwszym dłuższym dźwięku, miałam ciarki – i to nie zmieniło się do samego końca.
Koncert, choć bardziej pasuje określenie widowisko, jest przygotowany od samego początku do końca. Nie ma tam miejsca na przypadkowe słowa, gesty czy światła. Wszystko jest dopracowane, przemyślane – skomponowane tak, że potrzeba dużo czasu by ochłonąć i do końca zrozumieć, co w ten wieczór, tu, się wydarzyło.
Nie chcę zdradzać za wiele, ale czuję się zobowiązana wspomnieć o dwóch, według mnie najważniejszych i najpiękniejszych, momentach. Jeden to utwór „Kalka”, utwór do którego nie byłam przekonana podczas słuchania albumu. Za ogromnym, białym płótnem odegrała się wręcz gra cieni i świateł, które tylko uwydatnił wokal. Drugim momentem było wykonanie „Do świąt”, a właściwie ważne słowa, które po powiedział Igor. Ta wersja była również zupełnie inna i niesamowicie poruszająca.
Trasa Tu/Etiuda Zimowa powoli się kończy, całkiem możliwe że już nigdy nie ujrzymy takiej odsłony tych dwóch albumów. Pozostały dwa przystanki: dzisiejszy w Łodzi i warszawski w środę. Nie wahajcie się. Przeżyjcie to, posłuchajcie jak wyjątkową muzykę tworzyć może 9 pozornie zwykłych chłopaków.