„Oczekuję, aby muzyka mnie ciągle zaskakiwała” – Gniewomir Tomczyk w rozmowie z Muzykoholikami

Gniewomir Tomczyk (fot. @@kadaszka oraz @wavymediapl)

Gniewomir Tomczyk to człowiek-orkiestra – dosłownie i w przenośni; uzależniony od muzyki perkusista jazzowy, biorący udział w wielu projektach (XANAXX, Gniewomir Tomczyk / Project) i stale rozwijający swoje zdolności pedagog. Jego muzyka inspiruje równie silnie co jego muzyczne opowieści. Tuż po wydaniu nowej płyty, „Pieces of My Journey”, znalazł chwilę, aby porozmawiać z nami o swoich inspiracjach, planach oraz… poszerzaniu muzycznych horyzontów.

Natalia Glinka-Hebel (Muzykoholicy.com)

Gniewomir Tomczyk

Na najnowszej płycie Gniewomir Tomczyk / Project, „Pieces of My Journey”, słychać wyraźnie, że nie boisz się eksperymentów. Czy muzyka jazzowa jest dla Ciebie punktem wyjścia w nieznane, czy raczej przystanią, do której lubisz wracać?

Muzyka jazzowa, a raczej jej najważniejszy aspekt, czyli (moim zdaniem) improwizacja, harmonia oraz relacja pomiędzy muzykami podczas grania, to przede wszystkim punkt wyjścia. Od najmłodszych lat w moim domu zawsze wybrzmiewała muzyka improwizowana, więc ten rodzaj prowadzenia frazy jest mi bardzo bliski i naturalny. Z drugiej strony warto mieć zawsze punkt wyjścia, aby różnorodne kompozycje miały wspólną podstawę. Podczas pracy nad utworami nie myślę o gatunku muzycznym, w jakim chcę się poruszać. Zawsze środek ciężkości przechylony jest w stronę „czy ja to czuję”, a raczej: „czy to brzmi tak jak to słyszę w głowie”. Dopiero później okazuje się, że utwór podąża w pewnym kierunku. Moją miłością jest muzyka jazzowa, improwizowana, elektroniczna (drum’n’bass, dub, trap itp.), a także neo-soul czy hip-hop. Kompozycje, aranżacje, które tworzę wraz z moim zespołem, to zazwyczaj fuzja owych gatunków. Oprócz ukończenia Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu w klasie perkusji jazzowej (pod kierunkiem prof. Krzysztofa Przybyłowicza) czy PSJ im. F. Chopina w Warszawie (pod kierunkiem prof. Krzysztofa Gradziuka), jestem absolwentem trzech szkół klasycznych, a więc miłość do tego gatunku muzycznego również jest bardzo obecna w moich życiu. Moja debiutancka płyta, „Event Horizon”, to koncept-album, który jest odpowiedzią na moją, zaraz po muzyce, ogromną pasję – kosmos. Najnowszy album, „Pieces of My Journey”, to kolejny etap moich muzycznych pasji i fascynacji oraz osobistego rozwoju. Tym razem są to, graficznie utrzymane w stylistyce retro, wybrane fragmenty, kadry z podróży, jaką – w metafizycznym kontekście – odbyłem ostatnimi czasy. Poruszyłaś temat muzycznego eksperymentu. Tak, wszystkie materiały, które wydaję, są mocno autorskie i nie dające się przypisać pod konkretny gatunek muzyczny. Przy płycie „Pieces of My Journey” nie jest inaczej. Każdy utwór to tak naprawdę inna historia opowiadana przez jedną osobę. Płytę rozpoczyna utwór „Light Up!”, który można określić jako neo-soul z elementami funku, jazzu. Następnie balladowe, okraszone produkcją muzyczną „The City”, posiadający zabarwienie ethno oraz znów produkcji muzycznej „Anomalies Love”. Kolejną kompozycją jest „Rush”, który gatunkowo podobny jest to „Light Up!” lecz z bardziej rozbudowaną formą. „Just Breathe”, ballada o bardziej ciemniejszych kolorach, „Twinkle” posiadający rap czy skojarzenia z muzyką ethno. Pod koniec płyty usłyszymy instrumentalny utwór „Another Vision” czy „Rain” z elementami recytacji. Ostatnią kompozycją jest „[Noise] Enter”, która najbardziej odbiega od wcześniejszych utworów i zapowiada kolejny album, „[Noise]”. Przy powstawaniu niektórych utworów, na sam koniec zostawiałem nagranie partii perkusji, stawiając sam sobie czasami spore wyzwanie. Czasem utwory zaczynałem właśnie od nagrywania partii perkusji. Mając w głowie finalnie brzmienie całości mogłem realizować wszelkie szczegóły. Oczywiście bardzo duży, muzyczny wkład mają MIN t, Maciej Kądziela oraz Zdzisław Kalinowski, którzy również przyczynili się do powstania tej płyty. Tak samo jak zaproszeni wokaliści, którzy często tworzyli swoje partię. Rozbudowane formy czy mnogość łączonych muzycznych stylistyk wynika z faktu, że nie lubię, kiedy utwory są przewidywalne, łatwe do odczytania. Oczekuję, aby muzyka mnie ciągle zaskakiwała, inspirowała, była pełna indywidualizmu.

Gniewomir Tomczyk / Project – „Light Up!” (źródło: Gniewomir Tomczyk / Music)

Na swoim koncie masz wspólne występy m. in. z Kayah, Kubą Badachem, Ten Typ Mes, Józefem Skrzekiem, L.U.C., Reni Jusis, Mariką, Danielem Bloomem i wielu innych. Czy jest ktoś, z kim jeszcze chciałbyś wspólne znaleźć się na scenie oraz w studiu?

Miałem przyjemność współpracować oraz występować z wieloma znakomitymi polskimi artystami, za co jestem niezmiernie wdzięczny! Niekiedy była to dłuższa współpraca, czasami jeden koncert, jednak za każdym razem jest to cenna nauka! Jeżeli chodzi o przyszłe plany, to jest ich bardzo wiele. Na wszystkich albumach, które pojawiły się pod moim szyldem, znajdują się goście specjalni. Na płycie „Pieces of My Journey”, usłyszymy m.in. wokalistów Patrycję Zarychtę, Stanisława Plewniaka, rapera The Blu Mantic, trębacza Piotra Schmidta, saksofonistę tenorowego Macieja Kocińskiego, Buslava, gitarzystę Marka Kądzielę czy kontrabasistę Andrzeja Święsa. Do współpracy zaprosiłem również pianistę Grzegorza Rdzaka, producenta muzycznego Stendka oraz Mr Krime, wokalistów Gwen & Tiana, Olgę Boczar (flet), czy skrzypka oraz producenta muzycznego Roberta Seniutę. Jeszcze raz chciałem podziękować Wam wszystkim za świetną pracę! Zawsze staram się współpracować z wymagającymi artystami, lepszymi ode mnie, aby album mógł nabrać najlepszych barw. Współpracę z wieloma różnymi artystami uznaję za ogromną wartość. Przyszłe produkcje mam już od dłuższego czasu zarysowane. Co najmniej dwa krążki czekają na finalizację i publikację. Na nich również już nagrałem lub będę nagrywał wielu znakomitych gości specjalnych. Jeżeli chodzi o koncerty live, to na pewno bardzo interesuje mnie scena hip-hopowa, elektroniczna, alternatywna. Z ogromną chęcią zagrałbym ponownie z polskimi raperami. Również marzy mi się ponowny występ ze znakomitą polską artystką – Kayah, czy legendą polskiego jazzu, Michałem Urbaniakiem. Z drugiej strony samo nawet spotkanie z niektórymi artystami, rozmowa, praca na próbie daje ogromnie dużo i pokazuje prawdziwą ich wielkość. Jeżeli chodzi o artystów zagranicznych to na pewno marzę o występie z basistą oraz producentem muzycznym, Johnem Davisem (muzykiem zespołu Nerve Jojo Mayera).

Jazz uchodzi za gatunek trudny i wysublimowany, niekoniecznie przemawiający do rzeszy słuchaczy. Czy swoją twórczością chciałbyś zdjąć z niego to odium?

Jazz (choć to gatunek bardzo szeroki) faktycznie jest odbierany przez szerszą publiczność jako coś trudnego; coś, do czego trzeba być przygotowanym i nadmiernie wykształconym – muzyka dla intelektualistów. Nie do końca tak jest. Jazz to przede wszystkim wolność – wolność wypowiedzi, a przede wszystkim mnogość stylów, kolorów i barw. Niestety, mam wrażenie, że wśród społeczeństwa panuje krzywdzący stereotyp – że jazz to atonalne wycie saksofonów z nierównomiernym rytmem i niezrozumiałą formą… gdzie w tym wszystkim jest refren, gdzie melodia, którą można powtórzyć i zanucić? Zupełnie tak nie jest. Muzyka free-jazzowa, a raczej niekompetentna muzyka free-jazzowa, z którą – jak rozumiem –  wiele nie do końca świadomych odbiorców utożsamia całą muzykę jazzową, to nieobiektywna łatka. Chociażby większość standardów jazzowych to przede wszystkich, piękne, melodyjne „piosenki”. Moim zdaniem problem jest szerszy, i tkwi przede wszystkim w edukacji, która nie traktuje przedmiotów artystycznych poważnie, oraz w braku prowokowania społeczeństwa poprzez różnego rodzaju media do nawet najskromniejszych muzycznych poszukiwań. Zazwyczaj bierzemy to, co jest; włączamy radio i tyle, traktujemy wydobywające się z niego treści jako panującą rzeczywistość. Tak naprawdę wystarczy minimalna porcja kreatywności, aby znacząco poszerzyć swoje horyzonty. Muzyka, co oczywiste, nie jest teraz wyłącznie w mediach tradycyjnych. Mamy do dyspozycji wszelkiego rodzaju portale streamingowe czy serwisy internetowe (np. YouTube). Wchodząc na Netflixa często zastanawiamy się co obejrzeć. Zróbmy wyjątek i zobaczmy jakiś koncert live, dokument o nieznanym nam artyście, film biograficzny itp. Nie traktujmy muzyki tylko jako tła czy podkładu do wygibasów na imprezie. Wystarczy zmienić nastawienie z „wiem”, ”jestem obojętny” na „szukam”, „chcę się zaskoczyć”. Wracając do mojego albumu – do tej pory nigdy nie zastanawiałem się, czy moja twórczość przypodoba się szerszej publiczności. Zawsze traktuję tworzone dźwięki jako coś niezwykle osobistego i autentycznego. Chcę przede wszystkim wzbudzać emocje lub wrażenia, wprowadzać siebie oraz moich odbiorców w pewien stan. Osobistą klęską byłoby dla mnie gdyby ktoś po przesłuchaniu płyty stwierdził że fajna i tyle, nie wywarło to na nim żadnej emocji. Staram się pokazać „jazz” po swojemu. Obudować instrumentalne improwizacje w popularne obecnie elektroniczne beaty czy rap (np. utwór „Twinkle”). Płyta „Pieces of My Journey” zawiera zadecydowanie więcej warstw lirycznych nich poprzednie krążki. Powodem tego jest fakt, że w świadomy sposób chciałem zbliżyć się w stronę piosenki, do przekazu bardziej intymnego i mocniejszego, ponieważ uważam że żaden instrument nie jest tak bliski człowiekowi jak śpiew, ludzki głos. Stąd zaproszenie do współpracy świetnych wokalistów: Patrycję Zarychtę, Stanisława Plewniaka czy amarykańskiego rapera The Blu Mantic’a. Sam skromnie debiutuję wokalnie w kompozycji „Rain”, wypowiadam pod koniec utworu niedługą sentencję. Tak że możliwe, że poprzez sięganie po muzyczne trendy i łącznie ich z partiami wokalnymi, solówkami, nowa płyta zespołu Gniewomir Tomczyk / Project jest bardziej otwarta na szersze grono odbiorców.

Gniewomir Tomczyk (fot. @kadaszka oraz @wavymediapl)
Gniewomir Tomczyk (fot. @ka.daszka / @wavy_media)

Tworzysz muzykę również do choreografii tanecznych. Czy ten rodzaj twórczości jest dla Ciebie większym wyzwaniem od nagrywania autorskich albumów? Czy można porównać do siebie obydwa rodzaje pracy artystycznej?

Tak, około 7 lat pracowałem w warszawskiej Szkole Baletowej im. R. Turczynowicza. Bardzo miło wspominam ten czas. Byłem zatrudniony na stanowisku nauczyciela-akompaniatora w klasie tańca współczesnego. Miałem ogromną przyjemność pracować ze znakomitą choreografką, tancerką, artystką – Pauliną Andrzejewską, która za każdym razem bardzo rozwijała mnie jako muzyka, ale również jako człowieka. Można powiedzieć, że trochę przy mniej dorastałem… Moja praca „na papierze” polegała na akompaniowaniu do zadawanych na lekcji ćwiczeń, etiud. W rzeczywistości zawsze starałem się wykraczać poza te ramy. Współpracując z Pauliną, jak i wieloma innymi świetnymi pedagogami, stworzyłem wiele kompozycji, aranżacji, przestrzeni, które miały za pomocą dźwięków opisywać emocje przekazywane w tanecznej choreografii. Były to bardzo różne działania z mojej strony. Od konkretnych melodii, form, produkcji muzycznej poprzez grę na żywo podczas koncertów szkolnych (które odbywały się na małej scenie Teatru Wielkiego w Warszawie), aż po ambientowe przestrzenie budowane przy użyciu fortepianu oraz innych instrumentów. Był to również czas kiedy regularnie korzystałem z różnego rodzaju instrumentów. Podczas lekcji, koncertów, biorąc pod uwagę cały okres mojej pracy, do gry wykorzystywałem zestaw perkusyjny, multiperkusję, cajon, djambe, bongosy, wszelkiego rodzaju przeszkadzajki, fortepian, samplery, wcześniej przygotowane loopy itp. Wszystko to, oprócz wrodzonej skłonności do aranżowania, tworzenia własnych rzeczy, przyczyniło się do otwarcia przeze mnie na komponowanie. W tym okresie powstał m.in. częściowo utwór „Anomalies Love”, którego melodię wraz z akompaniamentem grałem podczas zajęć. Powstało również wiele innych szkiców kompozycji, produkcji muzycznych, które rozwijam i które, mam nadzieję, ukażą się w niedalekiej przyszłości. Kilka choreografii posiadających moją muzykę (wykonywanych przez uczniów szkoły, bądź absolwentów), zostało docenionych na różnych konkursach. Obecnie, po okresie pracy w szkole baletowej, dalej, choć mniej aktywniej, pracuję nad muzyką do choreografii tańca współczesnego. Zazwyczaj nie są to zamknięte w formę, konkretne zapisy nutowe, a improwizacje na powstałej i wypracowanej strukturze choreografii. Od jakiegoś czasu mam przyjemność współpracować wraz z Teatrem Tańca Zawirowania (m.in. współpraca z amerykańską choreografką Valerie Green). Pracowałem również przy spektaklu polskiej artystki Pauliny Święcańskiej. Komponowanie, improwizowanie do choreografii, ruchu, emocji tancerzy to niezwykle inspirująca i kreatywna praca. Miałem przyjemność również pracować w warszawskiej Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza, gdzie podczas improwizacji aktorów musiałem muzycznie za nimi podążać lub czasami ich inspirować. Kończyło się niekiedy na graniu na przedziwnych przedmiotach, które akurat znajdowały się w sali. Podsumowując, w moim przypadku uważam, że tworzenie muzyki do choreografii tanecznych a komponowanie utworów na płytę to dwie zupełnie inne sprawy. Mając choreografię poruszasz się w obrębie danej „fabuły”, historii, nie tworzysz od podstaw a interpretujesz, wchodzisz w interakcję z tancerzami, choreografem, którzy na wstępie przekazują Tobie swoje emocje. Całym urokiem tego rodzaju pracy jest to, że musisz wyjść z roli perkusisty, który gra rytmy a wejść we wrażliwość tancerza i prowadzić „konwersację” z jego ruchem.

Gniewomir Tomczyk / Project – „Rush” (źródło: Gniewomir Tomczyk / Music)

Sprawdzasz się również w roli pedagoga. Czy praca z uczniami pozwala Ci spojrzeć na perkusję innym okiem?

Absolutnie tak. Kontakt, współpraca z innymi artystami na próbie, w studiu czy na scenie, to twórcze zderzenie różnych energii, wizji i koncepcji. Praca z młodzieżą to trochę inna forma takiego wartościowego spotkania. Zawsze odbieram przekazywanie swojej wiedzy jako wchodzenie tak naprawdę w głąb siebie. Moja praca zazwyczaj polega na tym, że sam najpierw przerabiam zadawany później materiał na wiele różnych sposób, a następnie, podczas pracy z uczniem, wybieram najlepszą dla niego formę, przykład, rodzaj ćwiczenia, podejście. Trzeba oczywiście korzystać z powstałych materiałów dydaktycznych, ale – moim zdaniem – dobrze też tworzyć własną metodologię pracy. Bardzo często zdarza się, że to uczeń zainspiruje; zada z pozoru pozorne pytanie, które prowokuje do głębszych przemyśleń. Często jest również tak, że tłumacząc pewne zagadnienia muszę sam wykazywać się kreatywnością i rozwijać zadawany temat w niepraktykowane przeze mnie strony. Bycie pedagogiem to przede wszystkim odpowiedzialność. Trzeba być siłą rzeczy nieustannie w dobrej formie, być na bieżąco i zawsze prowokować młodzież do myślenia, zastanawiania się, do kreatywności! Oczywiście, aby kogoś inspirować trzeba samemu nieustannie pracować nad sobą. Nauczanie to kolejny miły powód, żeby skrócić sobie czas wolny, i żeby dalej poszukiwać.

Dziękujemy za rozmowę i czas, który nam poświęciłeś. Nie możemy doczekać się kolejnego albumu!

Zdjęcia: @ka.daszka / @wavy_media

Napisz komentarz