[RECENZJA] The Freuders – premiera albumu „Warrior”

5 lat po wydaniu debiutanckiej dwupłytówki „7/7” warszawski zespół The Freuders prezentuje drugą długogrającą płytę „Warrior”!


The Freuders to minimalistyczny kolektyw muzyczny stawiający na solidność sekcji rytmicznej, zalany gitarowym sosem, doprawiony szczyptą charyzmatycznych wokali. Delikatny zapaszek cmentarza, albo emanacja czarnej dziury. Chłodno i bez przebaczenia…

W skład zespołu wchodzą: Tymon Adamczyk (wokal, gitara), Olek Adamski (gitara), Maciej Witkowski (bas) oraz Piotr Wiśnioch (perkusja). Grupa ma już na swoim koncie jedną płytę długogrającą oraz trzy epki. Jednak jest to pierwsze wydawnictwo z obecnym perkusistą, który dołączył do The Freuders na początku 2019 roku.



Premiera „Warrior” miała miejsce 30 kwietnia 2020. Album zawiera 9 utworów, wszystkie zostały zarejestrowane w warszawskim Nebula Studio w lipcu zeszłego roku.
Płyta dostępna jest w trzech wersjach:
-> bezpłatnej, na takich platformach streamingowych jak Spotify, Deezer, TIDAL czy Apple Music,
-> digital, czyli w formie plików elektronicznych; za pośrednictwem profilu Bandcamp można zakupić zarówno cały album, jak i poszczególne piosenki,
-> fizycznej; egzemplarz płyty można nabyć poprzez bezpośredni kontakt z zespołem via fanpage bądź mail.


W zapowiedziach płyty zespół obiecywał jaśniejsze brzmienie i melodyjne refreny. Czy dotrzymali słowa? Jak najbardziej. Da się to słyszeć na przykład w kawałku „Dijuth” lub „Barbed Wire”. Panowie odeszli nieco od dotychczasowej surowości, ale w żadnym razie nie porzucili tego, co ich definiuje. Znajdziemy zatem w kawałkach solidną sekcję rytmiczną, genialne, wwiercające się w umysł gitary, a także świetny, czysty wokal, melodyjny w górnych tonach, mruczący i lekko zachrypnięty w tych niższych.

Jaśniejszą stronę zespołu możemy zauważyć również na stworzonej przez Angelikę Korzeniowską grafice, zdobiącej okładkę płyty i materiały promocyjne. Piękna wojowniczka w towarzystwie żółci i beżu znacznie różni się od ciemnych barw ostatniej EP „Omniform” czy szarości „7/7”. Wprowadza nieco nadziei i światełka, obecnych także w tekstach niektórych piosenek.

Praktycznie każdy kawałek wieńczy piękne instrumentalne brzmienie, w którym można się zatracić. Niektóre fragmenty mogłyby stanowić nie tyle dopełnienie, co wręcz odrębny utwór. Tak jest chociażby w przypadku zakończenia tytułowego „Warrior”, „Marii Stewart” czy „Anamnesis III”.



Pierwszym singlem promującym album był „Hannibal”, którego premiera odbyła się na antenie Trójka Program 3 Polskiego Radia. Utwór w krótkim czasie osiągnął blisko 18000 wyświetleń na YouTube. Nic dziwnego, że w mocnym stylu rozpoczyna całą płytę.

Kolejne kompozycje ani trochę nie schodzą z tonu, co to, to nie! Dalej, o ile to możliwe, jest tylko lepiej. Jak to w przypadku The Freuders, mamy do czynienia z porządnym, rockowym i intensywnie gitarowym graniem np. w „Trauma Coma”, „Barbed Wire” czy „Warrior”. Nie można pominąć też Pulse, pretendenta do miana trzeciego po „Hannibalu” i „Dijuth” ulubieńca słuchaczy, który będzie pulsować w głowie jeszcze długo po wybrzmieniu ostatnich dźwięków.

Dokładnie w połowie płyty znajdziemy drugi singiel, który promował wydawnictwo z nieco łagodniejszej strony. Enigmatyczna nazwa „Dijuth” to tylko wstęp do niezwykle emocjonalnego i poruszającego kawałka, gdzie spomiędzy wersów bije pożądanie, złość, a nawet rozpacz. To zdecydowanie mój faworyt.

The Freuders to surfing na pograniczu progrocka i psychodelii ostatnich czterech dekad. Nie mogło więc zabraknąć żadnego z nich. Fani hipnotyzujących dźwięków z pewnością będą zadowoleni po odsłuchaniu „Tension”. Z początku nieco spowolnione, również poprzez poprzeciągane sylaby, buduje napięcie aż do samego, bardzo mocnego końca. Pełna psychodelii jest też „Maria Stewart”. Ciemny i wyjątkowo niski głos wokalisty wprowadza swoisty niepokój do utworu. Co ciekawe, jeśli uważnie wsłuchamy się w tekst, odkryjemy, że jest jednym z najbardziej optymistycznych w dorobku zespołu. Zawiera przesłanie, z którym trudno się nie zgodzić – muzyka jest kluczem, dzięki któremu przetrwamy.



Niemałe emocje niewątpliwie wywołała ostatnia pozycja z płyty. „Anamnesis III” to pierwszy utwór w historii The Freuders z polskim tekstem, napisanym i zaśpiewanym przez gościa specjalnego, Żurkowskiego. Rzymska trójka w tytule jest nieprzypadkowa, zespół nagrał już dwie części tego kawałka, które znalazły się na poprzednim długogrającym albumie „7/7”, lecz w odróżnieniu do trzeciej odsłony, wpadające w funky „Anamnesis I” oraz spokojniejsze i bardziej harmonijne „Anamnesis II” były całkowicie instrumentalne. „Anamnesis III” jest nie tylko najmocniejsze i najmroczniejsze, ale i bardzo wyjątkowe. Póki trwa wokal, chwilami zapomina się, że to The Freuders. Jednak kiedy utwór na chwilę cichnie, by powrócić z podwójną mocą, nie da się tych dźwięków pomylić z żadnym innym zespołem. Płyta zaczyna się i kończy z przytupem, pozostawiając słuchacza w osłupieniu i z totalnym niedosytem. Nic dziwnego, że „Warrior” zwyczajnie uzależnia.

Pozostaje mi jedynie zaprosić Państwa do zapoznania się z twórczością tego niezwykłego zespołu. Obiecuję, że nie będziecie żałować!


Więcej The Freuders:

YouTube

Facebook

Instagram

Napisz komentarz