Niestety kończą nam się wakacje… Niedługo wracamy do szkoły i pracy… Ale nie marnujemy ostatnich dni wolnego na dołowanie, ale wręcz przeciwnie ładujemy baterie na kolejny rok słuchając dobrej muzyki. Na maksa wykorzystaliśmy ostatni weekend i pojechaliśmy na Czad Festiwal do Straszęcina. Byliście tam? Jeśli nie to sprawdźcie jak było. Mamy dla Was trochę informacji i mnóstwo zdjęć.
Czad Festiwal został zorganizowany w Straszęcinie już po raz czwarty. Na to wydarzenie zjechało się ponad 30 kapel z całego świata oraz spory tłum słuchaczy żądny mocnych, muzycznych wrażeń. Jesteśmy portalem, który zajmuje się polską muzyką, jednak Czad Festiwal ma charakter międzynarodowy i oprócz 12 rodzimych grup nie moglibyśmy nie wspomnieć o udziale zagranicznych gości. Pogoda dopisała, muzyka i pozytywny nastrój również, było gorąco i to nie tylko przez ostatnie letnie upały. A więc zaczynamy!
DZIEŃ I
Pierwszy dzień festiwalu stał głównie pod znakiem reggae i punk rocka. Jednak mocne uderzenie na początek zafundował nam brytyjski zespół Enter Shikari. Mieszanka rocka, post-hardcoru z elementami elektroniki i nawet dubstepu mocno rozruszała dopiero zbierającą się na festiwalu publiczność. Rou Reynolds z całym zespołem szalał po scenie wylewając z siebie hektolitry potu w pełnym słońcu. Panowie zagrali większość przebojów ze swojego ostatniego krążka „The Mindsweep”. Znacie ich? Jeśli nie to gorąco polecam.
Reggae atak zaczął się tuż po 17-stej kiedy na małą scenę festiwalową wkroczył Damian Syjonfam. Nasz rodzimy wykonawca od pierwszej piosenki rozbujał zebraną pod sceną publikę, wykonując utwory ze swojej drugiej płyty „To co było, to będzie”. Kawałki pełne opowieści o miłości, radości, domu czy problemach dzisiejszego świata, dobrze wpadają w ucho i zdobywają coraz więcej miłośników, również tych najmłodszych ;). Damianowi zdecydowanie udało się odpowiednio nastroić publiczność przed koncertami zagranicznych gwiazd muzyki reggae.
Francuska formacja Dub Inc doprowadziła do szaleństwa publikę pod dużą sceną. Prezentowana przez nich muzyka reggae z elementami rapu i dancehallu również u mnie (choć nie jestem fanką tego gatunku muzycznego) wywołała bujanie bioder. Szczególnie pozytywna energia bijąca od jednego z wokalistów Auréliena „Komlan” Zohou zabrała nas do reggae „raju”, za sprawą utworów z ich ostatniej płyty „Paradise”.
Na małej scenie równie dobry, choć w trochę innym klimacie koncert dał Anthony B. Keith Anthony Blair pochodzący z kolebki reggae – Jamajki – ma na swoim koncie ma ponad 20 solowych albumów. W swoich utworach podejmuje ważne tematy związane z niesprawiedliwością, przemocą, nietolerancją czy problemami politycznymi. Było więc troszkę poważniej jednak z typowym dla reggae pozytywnym przekazem energii.
Koniec pierwszego dnia festiwalu należał do „starych” punków. Weterani tego gatunku, amerykański zespół NOFX stawiający swoje pierwsze kroki w branży w początku lat 80-tych, nie stracił jednak ani odrobiny życiowej werwy. Szczególnie założyciel i wokalista NOFX Mike Burkett nazywany Fat Mike-iem biegał i skakał po całej scenie w skórzanej spódnicy i z pomarańczowym irokezem. Dodatkowo pomiędzy utworami dużo rozmawiał i żartował z publicznością. NOFX to była duża dawka punk rocka, śmiechu i sarkazmu.
Pierwszego dnia mogliśmy zobaczyć jeszcze niemiecką grupę Fiddler’s Green grającą szkocko-irlandzie pieśni z elementami punk-a, wschodnią Russkaję łączącą tradycyjne pieśni rosyjskie z metalem oraz amerykańską punkową formację Pennywise. Z relacji świadków wiemy, że było nieźle ;).
DZIEŃ II
Dzień drugi festiwalu był zdecydowanie bardziej polski. Krótkie sety zagrały na małej scenie zespoły Molly Malone’s oraz Wiewiórka na drzewie. Pierwszy z nich polecamy wielbicielom folku i celtyckich brzmień, drugi fanom mieszanek wybuchowych ;).
Na dużej scenie jako pierwszy zaprezentował się fiński zespół Ensiferum. Wiadomo, że skandynawska metalowa scena muzyczna ma się świetnie. Nie było więc zaskoczenia, tylko bardzo dobry mroczny (choć zagrany w pełnym słońcu) koncert z elementami folku. Fajne uzupełnienie mocnych gitarowych riffów oraz szybkiej perki stanowił rzadko używany przez tego rodzaju formacje akordeon dzierżony w dłoniach przez kobiecy pierwiastek zespołu – Nettę Skog.
Dzień drugi był dniem koncertów jubileuszowych dwóch polskich zespołów. Swoje 30-sto lecie obchodzą w tym roku Sexbomba oraz Farben Lehre.
Świetny rock’n’roll-owy koncert Sexbomby zostanie mi na długo w pamięci. Wokalista Robert Szymański zaprezentował największe przeboje zespołu, które wraz z nim odśpiewała cała publika. Nie zabrakło piosenek „Jest źle”, „Bejsbolowy kij”, „Woda, woda, woda”, „Alkohol” czy wykonany z udziałem gości „Raz przeżyty dzień”. Patrząc z perspektywy całego festiwalu, był to dla mnie chyba najmocniejszy punkt polskiej części Czad Festiwalu. Zespołowi Sexbomba dziękujemy za te trzydzieści lat i patrząc na kondycję zespołu spokojnie możemy spodziewać się jeszcze kilku następnych!
Podobnie było na koncercie Farben Lehre. Wojtek Wojda nigdy nie zawodzi publiczności. Punkowy duch hasał wśród publiczności na całe gardło wyśpiewującej teksty kolejnych piosenek. „Spodnie z GS-u”, „Matura”, „Anioły i demony”, „Omen”, „Kwiaty” jeśli ktoś nie zna tych piosenek to się nie przyznawajcie nawet głośno, tylko posłuchajcie i douczcie ;). Nie zabrakło trochę sentymentalnych opowieści z historii działalności zespołu. Dodatkowo cały występ urozmaicili goście z zespołu Tabu, zapewniając koncertowi doskonałą oprawę sekcją instrumentów dętych – trąbka, saksofon i puzon – dali czadu!
W między czasie na scenie głównej odbył się koncert rapcore-owej grupy z Kalifornii. Członkowie zespołu Hollywood Undead wyskoczyli na deski w maskach i rozpoczęli swój „przerażająco” świetny występ. „Gravity”, „City”, „Been to Hell” czy „Dead Bite” niesamowicie brzmią na żywo i niosą ze sobą makabryczny ładunek energii. Chłopaki z Hollywood Undead żywo dyskutowali z publiką i zaprosili na scenę jednego z fanów… tych najmłodszych :).
Jedną z głównych gwiazd tegorocznego Czad Festiwalu był Nightwish. Spore rzesze oddanych fanów zebrało się pod sceną, żeby posłuchać Floor Jansen. Wokalistka nie ustępująca możliwościami wokalnymi dwóm poprzednim głosom Nightwish świetnie prezentowała się na scenie, choć mam wrażenie, że przez problemy z nagłośnieniem ginęła trochę w tle. Koncert muzycznie dość udany, dodatkowo w fajnej oprawie dzięki wizualizacjom w tle. Choć przez wspomniany cichy wokal mam duży niedosyt i w subiektywnej ocenie wszystkich występów na Czad Festiwalu, zespół nie wpisałby się w pierwszą piątkę.
Końcówka dnia drugiego należała do polskich wykonawców. Najpierw na małej scenie pojawił się zespół Myslovitz. Koncert dobry, choć trochę mało dynamiczny. Nie jestem specjalną fanką tej grupy choć ich hity znam dobrze jak każdy. Myślę że „stary” Myslovitz z Arturem Rojkiem był lepszy i cieniem wisi na obecnej działalności grupy.
Kabanos występujący jako ostatni na dużej scenie dostarczył nam wszystkim dużo radości XD. Zespół z Piaseczna grający alternatywny rock, jak sami mówią spod znaku debilcore’a jest po prostu pozytywnie dziwny. Dużo energii i mocnych zagrań oraz fantastyczne i zabawne teksty po prostu rozbrajają. „Buraki”, „Mamo, jest mi tu dobrze”, „Gruby grubas” czy „Balony” to znaki rozpoznawcze zespołu. Oczywiście nie obyło się bez prezentu od fanów w postaci kiści kolorowych balonów, z którymi wokalista Zenon pomykał na scenie. Kabanos to taka polska wersja Tenacious D, a Zenon Kupatasa jest nawet podobny do Jack’a Blacka. Generalnie czad na najwyższym poziomie :D.
A co działo się dalej na Czad Festiwalu? Relacja z pozostałych dwóch dni już wkrótce. Śledźcie, bo nie napisaliśmy jeszcze o najlepszym koncercie całego festiwalu!
Czad Festiwal: http://czadfestiwal.pl