Są trochę tajemniczy i bardzo niebanalni, łączą psychodeliczne klimaty z głębokim przekazem. Rozmawiamy dziś z zespołem Dollz, który wyjawi między innymi, co sądzi o programach typu talent show i czego słucha w domowym zaciszu. Miłej lektury!
W historii Waszego zespołu pojawił się epizod związany z talent show. Jak z perspektywy czasu oceniacie udział w tego typu produkcjach? To tylko pewien rozdział kariery czy raczej punkt przełomowy?
Nie jesteśmy przeciwnikami takich programów, tym bardziej, jeśli wykonuje się w nich swój autorski materiał. Talent show to też nauka walki z ogromną tremą, a to się przydaje na scenie. Po wystąpieniu przed kilkumilionową publiką nic nie jest już straszne (śmiech). Jest to też lekcja pokory, bo nieraz słyszy się od jury brutalny werdykt, który może wprowadzić w stan depresji. Jest to też pewnie szansa na wybicie się i rozpoznawalność, chociaż to trudne – my dostaliśmy się do półfinału MBTM w IV edycji i mimo tego nie spadły nam z nieba wielkie kontrakty. To pomaga na pewno, ale nie można osiadać na laurach i czekać aż los coś podsunie. Wydaliśmy co prawda EPkę i długogrającą płytę, ale nie wiem, czy to zasługa uczestnictwa w show.
Teledysk do utworu „Czy ktokolwiek?” jest parodią jednego z tych programów. Dopatrujecie się w nich zatem swoistej sztuczności?
Paulina wciela się w tym klipie w rolę Napoleona, teletubisia, gwiazdy disco, zombie i upiornej lalki. To utwór o poszukiwaniu siebie na różnych płaszczyznach. Można go traktować również jako nawiązanie do programów typu talent show, bo niektórzy uczestnicy przed jury też poszukują siebie, ale to nie jest dobry moment i chyba nie wychodzi im to na dobre. Na scenie talent show trzeba się jasno zdefiniować i mieć odwagę nawet w nieśmiałości, jeśli wiecie o co chodzi.
„Lawju Bejbe” to kolejny klip niepozbawiony elementów satyrycznych. Lubicie takie zabawy obrazem?
W muzyce wszystkie chwyty są dozwolone. Często sztuka jest nierozumiana lub rozumiana opacznie i trzeba się z tym liczyć. W przypadku „Lawju Bejbe” odbiór był różny, niektórzy wzięli klip dosłownie. Jednak nawet po tym doświadczeniu w dalszym ciągu lubimy eksperymenty. Jesteśmy trochę dwubiegunowi, a ludzie z taką chorobą są nieprzewidywalni. Dlatego właśnie nie pracujemy w banku, tylko robimy muzykę (śmiech).
W warstwie tekstowej albumu „Sz…Sz..Sz…” niejednokrotnie pojawia się motyw snu. Ma on tu dla Was jakąś szczególną symbolikę?
W życiu ciężko znaleźć balans między snem a rzeczywistością – sny się kotłują z wydarzeniami prawdziwymi. Tak na prawdę wątek snu nasuwa nam się sam, nie wiadomo skąd, więc czemu od niego uciekać, jeśli jest naturalny. Zresztą Paulina jest jak ze snu… dla niektórych nawet z koszmaru. Ale tych jest niewielu (śmiech).
„Bile Bur Gorne” tu utwór, w którym słyszymy słowa stworzone specjalnie na tę okazję. Odnosi się wręcz wrażenie, że cała Wasza twórczość to zupełnie nowy język, jakim przemawiacie do słuchaczy poszukujących w muzyce czegoś wyjątkowego. A czego Wy oczekujecie od artysty? Co musi posiadać płyta, by znaleźć się w Waszym domowym odtwarzaczu?
Musi być śpiewana przez kogoś kto niekoniecznie potrafi śpiewać, niekoniecznie ładnie wygląda i najlepiej, jak na dokładkę jest nieprzewidywalny. Nie lubimy artystów doskonałych, niechętnie słuchamy wybitnych śpiewaków.
Dziękuję za rozmowę!