Olaf Deriglasoff – basista, kompozytor, autor tekstów, aranżer, producent muzyczny, menadżer… jednym słowem człowiek orkiestra. Aktualnie pochłonięty najnowszym projektem muzycznym – „Cyrk Deriglasoff”.
Jego nazwisko, które nie dość, że trudne w piśmie i wymowie, to na dodatek zapada w pamięć na bardzo długo. Ja, jak dobrze pamiętam, pierwszy raz spotkałam się z nim na początku lat 2000, kiedy to narodziła się moja „miłostka” do festiwalu w Jarocinie. Oglądałam sporo, czytałam jeszcze więcej na ten temat. Jednym z zespołów, który zwrócił moją większą uwagę był…. „Dzieci Kapitana Klossa”. Nieco zmyliła mnie długość włosów Pana Deriglasoff , ale głos i energia pozostały te same! A teraz tak na poważnie…
Zapraszam do lektury niniejszego wywiadu. Dowiecie się z niego m.in. jak wspomina mój rozmówca czasy kultowego festiwalu w Jarocinie, jak krystalizował się projekt „Cyrk Deriglasoff”, czym jest „40 przebojów” i co się wydarzy w najbliższym czasie i u Pana D.
Karolina Filarczyk
Olaf Deriglasoff
Czasy „Jarocina”… zawsze żałowałam, że nie urodziłam się te dwadzieścia lat wcześniej, by móc poczuć na własnej skórze tą atmosferę, bunt, posmakować tego mleka i bułki na śniadanie. Wspomina Pan tamte czasy bardziej z łezką w oku, czy z ulgą, że już przeminęły?
Gdy się patrzy na to z perspektywy lat, to były dosyć dziwne czasy. W sklepach trudno było kupić cokolwiek, bywało, że nawet podstawowe artykuły spożywcze były trudnymi do kupienia rarytasami. Nie wspomnę o sprzęcie muzycznym, czy instrumentach. To było jak posiadanie rakiet międzyplanetarnych. A jednak, był to nasz świat, jedyny jaki znaliśmy. To była nasza dżungla i doskonale znaliśmy wszystkie niebezpieczne ścieżki. Byliśmy młodzi, bez kasy i na niczym nam specjalnie nie zależało. Jedyne co chcieliśmy robić to grać, słuchać muzyki i spędzać czas z przyjaciółmi. Było biednie, zgrzebnie i surowo, ale to były niezapomniane czasy.
Wielu zespołom, artystom, którzy tworzyli w tamtych czasach, trudno było przestawić się na inne realia. Udało się to nielicznym. W tej liczbie i Pan dostrzegł swoje światełko w tunelu. Wyobraża Pan sobie pracować w czymś innym, jak muzyka?
Czy ja dostrzegłem jakieś światełko? Hmmm… to raczej nie tak. Nie interesowały mnie światełka. Po prostu zawsze, od kiedy pamiętam jedynym zajęciem, którym chciałem się parać było granie muzyki. Tak więc, po prostu grałem, komponowałem, pisałem teksty. Konsekwentnie, uparcie bez względu na biedę, brak powodzenia i pobłażliwe uwagi ze strony rodziny, czy tak zwanych życzliwych ludzi.
Nie da się ukryć, że Pana twórczość kojarzona jest głównie z mocnych dźwięków. Teraz, kiedy świat ujrzała najnowsza płyta… wszyscy zachodzą w głowę i pytają „PO CO?”. Ja pytam: DLACZEGO DOPIERO TERAZ?
To chyba nie do końca jest tak, że „dopiero teraz”. Przez 37 lat swojej działalności nagrałem, sam nie wiem ile płyt i bez wątpienia są tam również te klimaty i obszary które obecnie eksploruję z Cyrkiem. Te płyty i utwory są po prostu mało znane. Taki już los muzyka niezależnego, wybierającego wolność artystyczną i własną drogę, z dala od wielkich wytwórni, kolorowych mediów i spektakularnych akcji promocyjnych. A odpowiadając na pytanie „po co?” Ponieważ miałem ochotę na taką właśnie energię, na coś co wniesie do mojego życia nieco światła i radości. Coś prostego, co pozwoli mi na zabawę z ironicznym tekstem, z melodią.
„Magia y tresura”, to płyta fenomenalna! Miks dźwięków, który często się nie zdarza, teksty z drugim dnem. Można słuchać i słuchać. Jak odbierają ją fani poprzednich Pana projektów? Ma Pan jakieś wieści z pola bitwy?
Dziękuję! Jak odbierają ją fani poprzednich? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż jetem człowiekiem wyznającym zasadę, że gram dla siebie i dla swoich przyjaciół. Jeżeli ta muzyka spodoba się także innym ludziom, to super. Nie śledzę z zapartym tchem odzewu z jakim się spotykają moje produkcje. Oczywiście fajnie by było, gdyby płyta sprzedawała się, a na koncerty przychodziły większe ilości ludzi. Mamy jako zespół długi w związku z finansowaniem produkcji płyty i miło by było je spłacić. Bo „Magia i Tresura” to płyta nagrana i wydana całkowicie własnym sumptem, bez udziału wytwórni płytowych, managerów i innych rekinów „szołbizu”.
Łatwo na koncertach klubowych zmieścić się z sekcją dętą?
Radzimy sobie w każdym pomieszczeniu. Na tym polega idea Cyrku, że potrafimy dać ludziom rozrywkę właściwie w każdych warunkach. Jesteśmy jak wędrowna trupa kuglarzy i potrafimy się dostosować do różnych warunków. W razie czego możemy zagrać na przydrożnej stacji benzynowej, czy po prostu na ulicy.
Nie potrafi Pan długo zagrzać miejsca w jednym miejscu. Lista zespołów, w których Pam grywał jest imponująca… Wspomniane Dzieci Kapitana Klossa, Apteka, Pudelsi, Homo Twist, Kazik, Yugoton, to tylko wierzchołek… „Cyrk Deriglasoff”, to kolejna grupa powołana do życia. Tamtej muzyki miał Pan już dość?
Po prostu lubię próbować różnych smaków i teraz przyszła pora na właśnie takie. Jednakowoż nie dajmy się temu zwieść, symultanicznie uczestniczę w zespole o wyjątkowo ciężkim brzmieniu. Płyta gotowa, za jakiś czas powinna narobić nieco zamieszania.
Teksty piosenek, to osobna historia… Można je kochać, albo nienawidzić (śmiech). Ja, z uwagi na zawód, który wykonuję, największą sympatią obdarzam „Hej panie!”. Uważam także, że tekst jest niemal proroczy – doskonale Pan przewidział reakcję otoczenia na najnowszą płytę. O strach nie pytam, bardziej o poziom determinacji, z którą dążył Pan do wydania krążka. Mina kolegów po fachu bezcenna?
Jako człowiek z wieloletnim doświadczeniem potrafię przewidzieć reakcję przedstawicieli mediów na wyjście poza schemat muzyka przypisanego do jakiegoś konkretnego gatunku. Reakcji na wykonanie efektownej wolty, czy wręcz gwałtownego zwrotu. Jednak będę się upierał, że w moim przypadku nie jest to jakaś zupełnie nieprzewidziana zmiana. Ot choćby weźmy pod uwagę fakt, że to właśnie ja zrobiłem onegdaj płytę Jugoton. Byłem producentem muzycznym tego wydawnictwa, zaaranżowałem i zagrałem wszystkie utwory. Napisałem też kilka tekstów i zaśpiewałem też w paru piosenkach.
„Babagadadodziada”, to numer, który spowodował, że już więcej na koncercie się nie odezwę (śmiech). Co skłoniło Pana do napisania tej piosenki? Nauczka dla rozgadanych „miłośników”?
Ten utwór jest jak najbardziej inspirowany wieloletnim zmaganiem się z absurdalnym zwyczajem przekrzykiwania artysty na którego koncert się przyszło. Często takie osoby zapłaciły niemałe pieniądze tylko po to by w ogóle nie słuchać swojego „ulubionego” artysty. Jako, że Cyrk jest zespołem, który lubi być nieco ironiczny pojawienie się tej piosenki było tylko kwestią czasu.
Który z utworów „Cyrku…” jest Pana ulubionym?
Właściwie nigdy nie mam całkowicie bezwzględnych faworytów. Każda płyta jest jak wizyta w chińskiej restauracji, gdzie na obrotowej tacy znajduje się kilkanaście potraw. Lubię próbować wszystkiego i zazwyczaj nie koncentruję się na tym jednym jedynym smaku.
Teksty z płyty, to kompletne „świeżonki”, które powstały na potrzeby wydawnictwa, czy odgrzebane gdzieś z najciemniejszych czeluści „TWÓRCZEJ SZUFLADY MĘKI ARTYSTY”?
Wszystko od początku do końca jest napisane dokładnie na potrzeby tego zespołu. Myślę, że na tym polega też spójność tego materiału. Nasz Cyrk to specyficzne środowisko i wymagało świeżego podejścia do muzyki i tekstów jako całości. To wydawnictwo śmiało można nazwać koncept albumem. Nie wyobrażam sobie takiej płyty jako składanki, czy przeglądu przysłowiowej szuflady.
W naszej rozmowie, nie może zabraknąć wątku Arka Jakubika. „Szatan na Kabatach”, „40 Przebojów”. W jakich okolicznościach przyrody Wasze drogi się przecięły? Kiedy postanowiliście zrobić coś razem?
Znamy się i lubimy z Arkiem od lat. Jak zwykle w życiu, najpierw było jakieś przypadkowe spotkanie, wzajemne zainteresowanie i szacunek, potem koleżeństwo, a po latach przyjaźń. To stworzyło platformę do wspólnych działań artystycznych. Produkowałem jego płyty (dwie z Dr Misio), nagraliśmy też eksperymentalną płytę jako duet autorsko-wykonawczy Jakubik-Deriglasoff, pod tytułem „40 Przebojów”. Współpracowaliśmy też przy produkcjach teatralnych i telewizyjnych.
„40 przebojów”, to twór, który łamie wszelkie zasady (śmiech). Nie dość, że płyta zawiera 40 utworów, to jest dostępny za całkowitą darmoszkę. Dodam tylko, że żaden z utworów nie osiąga pułapu ponad minuty dwadzieścia sekund długości. Co autorzy mieli na myśli?
Tworząc ją daliśmy sobie całkowitą wolność artystyczną i postanowiliśmy sprawdzić w jakie obszary nas to poniesie. A, że płyta nie była obliczona na masowego słuchacza wyszło coś co absolutnie wymyka się wszelkim zaszufladkowaniom.
Będziemy mogli jeszcze Was posłuchać w duecie w tym roku?
Obecnie gramy razem pod szyldem Arek Jakubik Solo. Arek zrobił płytę solową, po czym zaprosił mnie do udziału w zespole scenicznym. Gramy tam głównie utwory z tej płyty, ale też kilka piosnek z naszych wspólnych „Przebojów”.
„Cyrk Deriglasoff” rozpoczął tournée po polskich „wsiach i miasteczkach” – gdzie możemy śledzić na bieżąco Wasze koncertowe poczynania? Nie ukrywam, że mnie zależy najbardziej na Łodzi (śmiech).
Głównie koncentrujemy się obecnie an większych imprezach. Chcemy się pokazać, zaznaczyć swoją obecność i dotrzeć do naszej publiczności, która jeszcze w tej chwili nie wie o naszym istnieniu 🙂 W Łodzi powinniśmy się pojawić we wrześniu na ulicznym koncercie przy okazji Songwriter Łódź Festival.
Na jakiś festiwalach w tym sezonie będzie można Was posłuchać?
Przede wszystkim na Pol’n’rocku i Cieszanów Rock Festiwal. Do tego jeszcze kilka występów na Juwenaliach i innych imprezach. Mam nadzieję, że jesienią pojawimy się w lokalnych klubach. Takie koncerty lubię najbardziej.
No i co dalej Panie Deriglasoff? Praca w Cyrku na pełen etat?
Nie obraziłbym się. Wkładam w ten zespół bardzo dużo pracy, napisałem i zaaranżowałem wszystkie piosenki, jestem wydawcą płyty, managerem załatwiającym koncerty, grafikiem, który zaprojektował logo i całą szatę płyty. Tak więc, zgadza się, w tej chwili to jak najbardziej zajęcie pełnoetatowe.
Muzykoholicy.com, to portal kładzie nacisk na nowe zespoły. Pan przy okazji Cyrku pokazał, że praca bez wytwórni także może się udać – idą za tym jednak lata doświadczeń. A co z nowicjuszami? Oni też mogą, czy jedna na początku drogi przyda się ktoś, kto poprowadzi za rączkę?
Odrywanie wszystkiego na własną rękę może być nieco bolesne, a przede wszystkim zająć długie lata. Uważam, że trzeba się edukować, czytać książki, rozmawiać ze starszymi, bardziej doświadczonymi kolegami. Sam zresztą planuję cykl warsztatów poświęconym działaniu na rynku niezależnym. Takie połączenie wykładów na tematy związane z prowadzeniem zespołu, wydawaniem płyt, niebezpieczeństw wynikających z kwestii prawnych i kontraktowych, ze spotkaniem z ciekawym człowiekiem, mającym wiele ciekawych opowieści z 1001 „rockendrolowych nocy”.
Jakieś złote myśli, spostrzeżenia dla żółtodziobów z branży?
Zawsze to samo: nic nie osiągniemy bez determinacji i konsekwencji w działaniu. Talent i bycie zajebistym to zaledwie bilet wstępu na imprezę zwaną „szołbiznes”.
Cyrk Deriglasoff występuje w składzie: Olaf Deriglasoff – śpiew, banjo basowe, konferansjerka, Tomek Kasiuk – puzon, flugelhorn, akordeon, zaśpiewy i okrzyki, Grzegorz Pastuszka – helikon, zaśpiewy i okrzyki, Robert Kamalski – saksofon barytonowy, tenorowy, zaśpiewy i okrzyki, Grzegorz Wiencek – gitary, zaśpiewy i okrzyki, Robert Rasz – perkusja, zaśpiewy i okrzyki.
Zobacz więcej: