Bardzo lubię koncerty w takich miejscach jak warszawski klub Chmury ze względu przede wszystkim na surowy wystrój, który idealnie wpasowuje się w zimne, alternatywne dźwięki.
W piątkowy wieczór zagrały dwa warszawskie projekty: Dünayev Søppel i Decadent Fun Club.
Dünayev Søppel – słodki narkotyk!
Dünayev Søppel to duet wokalno-producencki bawiący się niezwykle umiejętnie elektroniką, którą w wyrazisty sposób podkreśla oryginalny wokal Dünayeva. Ich twórczość jest jak słodki narkotyk! Dlaczego akurat takie porównanie? W przerwie między utworami Dünayev Søppel nawiązują z odbiorcami swojej twórczości niezwykle miłe dialogi, pełne humoru i uroku. Za to Ich muzyka i teksty to prawdziwy muzyczny narkotyk, który zaczyna oddziaływać na naszą wrażliwość w wręcz niezauważalny sposób. Warstwa muzyczna to przede wszystkim genialne brzmienie syntezatorów w klimacie lat 80-tych. Wokal Dünayeva brzmi niezwykle. Jest bardzo charakterystyczny i nie można go pomylić z żadnym innym. Poza tym, że na Ich koncercie można się wyszaleć i wytańczyć warto zwrócić uwagę na doskonałe teksty w języku polskim, które podane są w przystępnej, ale niebanalnej formie, a poruszają bardzo ważne tematy.
Jak mam być zupełnie szczera Dünayev Søppel oczarowali mnie już jakiś czas temu utworem „Dziwak”, którego musieliśmy sobie wykrzyczeć na bis. Co ma w sobie Dziwak poza tym, że jest dziwny? To numer, który jest kumulacją niezwykłych emocji! Bawi, wzrusza, daje do myślenia.
To właśnie te emocje najbardziej sobie cenię w tym magicznym duecie.
Decadent Fun Club – cierpliwie wciąż płyną pod prąd…
Decadent Fun Club to taki zespół obok, którego twórczości nie da się przejść obojętnie.
Kiedy pierwszy raz usłyszałam Ich niemal dwa lata temu na poznańskim Enea Spring Break zostałam totalnie zahipnotyzowana. Piątkowy koncert był moim trzydziestym spotkaniem z Ich muzyką i zrobiło na mnie dokładnie tak samo niesamowite wrażenie jak to pierwsze.
Piątkowy koncert podzielony był na dwie części: balladowo-refleksyjną i taneczną.
Panowie udowodnili, że w obu odsłonach radzą sobie równie dobrze, ale to na tej pierwszej części chciałabym się skupić bardziej bo emocjonalny ekshibicjonizm, który pokazali utwierdził mnie w przekonaniu jak są nieprzyzwoicie świetni! Niezwykła charyzma Pawła powoduje, że każdy Jego gest jak założenie okularów czy kurtki wzbudzało żywą reakcję publiczności.
Oprawa muzyczna głębokich i emocjonalnych tekstów nie jest pozbawiona przeróżnych elektronicznych efektów, ale podkreśla ją przede wszystkim zimna linia basu Jaśka (Jana Łukomskiego).
Dlaczego wspomniałam o emocjonalnym ekshibicjonizmie? Bo nie mogę pozbyć się wrażenia, że program koncertu ułożony jest tak, że z każdym kolejnym utworem Paweł (Paveu Ostrovsky) prezentuje nam coraz więcej emocji aż dochodzimy do momentu ich tak dużej eskalacji, że staje się On niemal nagi przed odbiorcami swojej twórczości co jest absolutnie wyjątkowym i cudownym zjawiskiem bo w końcu emocje to jeden z najistotniejszych aspektów muzyki.
To takie zaproszenie na wspólny spacer po muzycznym labiryncie. Jednak w pewnym momencie gubimy się w nim zupełnie bez możliwości odnalezienia drogi powrotnej i wiecie co? To bardzo dobrze ponieważ ten spacer jest tak fascynującą podróżą, że wcale nie chce się z niego wracać. Nigdy!