Artystą jest się wszędzie — na lądzie i na morzu, w górach i nizinach. Daniel Grupa jest doskonałym przykładem na to, że serce artysty jest niezwykle pojemne i może pomieścić bez problemu uczucie do muzyki i do gór.
Całkiem niedawno ukazała się pierwsza autorska płyta Daniela „Zanim nadejdzie noc”, nad którą nasz portal objął patronat medialny. Krążek cieszy się dużą popularnością wśród słuchaczy, a popyt na album zaskoczył nawet jej twórcę.
Zapraszam do rozmowy z Danielem Grupą, muzykiem i alpinistą. Porozmawiamy o albumie, muzyce i…
Karolina Filarczyk
Daniel Grupa
Kiedyś mierzono zawartość cukru w cukrze… A gdyby tak zbadać zawartość muzyka i alpinisty w Danielu Grupie, to jak by wyglądał ten wykres?
Pewnie z racji tego, że łączę te dwa światy już dosyć długo, to trudno mi jest je rozdzielić. Czasem jest tak, że tych gór mam za mało, wtedy zaczynam się śpieszyć, próbuję grać na fortepianie na zapas, co by mi na ten czas w górach wystarczyło. Ale to chyba nigdy nie zadziałało. (śmiech) W moich ukochanych Sokolikach, gdzie jeździmy się wspinać, przez długi czas mieszkali moi przyjaciele, którzy w domu posiadali pianino i czasem zdarzało się, że zbiegałem do nich z Taboru, żeby pograć, albo żeby coś zapisać. Niestety sprzedali dom i wyjechali za granicę Do dzisiaj w karkonoskim schronisku „Samotnia” stoi pianino, niestety trochę rozstrojone, (cholera obiecałem, że je nastroję) i kiedy tam śpimy, zamęczam swoich przyjaciół różnymi utworami. Zatem te dwa, na pozór tylko, wykluczające się światy, dla mnie są jak najbardziej naturalnym środowiskiem, w którym żyję.
Jedni uczą się grać na instrumencie, bo mama kazała, inni, bo tak wypada, a inni czują, że muzyka jest w nich i innego wyjścia nie ma, by wyrazić siebie. Jak było z Tobą?
Miałem chyba sześć lat, kiedy rodzice zapisali mnie do Ogniska Muzycznego w Sulechowie. Notorycznie uciekałem z lekcji, mało ćwiczyłem, i tak naprawdę nie byłem zainteresowany muzyką. Przełomem dla mnie była Szkoła Muzyczna w Kaliszu, wspaniali profesorowie, koledzy, koncerty symfoniczne, domowe lekcje kompozycji. Zachwyciłem się każdym dźwiękiem i ten zachwyt trwa do dziś. (śmiech) To był wspaniały czas. Udało mi się napisać „Concertino” na fortepian i orkiestrę smyczkową i namówić przyjaciół do wykonania tego utworu. Rany Boskie! Dzisiaj chciałbym was za to bardzo przeprosić. Straszne to było, ale właśnie tam w Kaliszu, mając piętnaście albo szesnaście lat postanowiłem, że będę pisał.
Całkiem niedawno na światło dzienne wyszła twoja płyta „Zanim nadejdzie noc” – skądinąd wiem, że proces twórczy nie należał do najłatwiejszych. Z czego wynikały te trudności i rozwlekłość w czasie?
Bo zawsze byłem niezadowolony z tych swoich dźwięków. Miałem wyobrażenie, jak to powinno brzmieć, jak powinna wyglądać partytura, a w praktyce to nie wychodziło. Mówią, że zanim zaczniesz pisać książkę, musisz dużo o niej opowiadać. Wymyślać historie, zmieniać je, podpatrując reakcję u innych. Z muzyką jest inaczej, na początku jesteś jedynym słuchaczem, potem sędzią a na końcu podłączasz każdy z napisanych dźwięków do wykrywacza kłamstw. Bez publiczności, podobnie jak w górach, sam decydujesz, co zostawisz, a o czym chcesz zapomnieć. Dla mnie pisanie to dość bolesny proces, pewnie dlatego piszę tak mało.(śmiech)
Płyta sprzedaje się wręcz wyśmienicie! Spodziewałeś się takiego sukcesu?
Nie.

Nagle okazuje się, że chętniej sięgamy do płyt instrumentalnych – jak sądzisz skąd ta zmiana? Czyżby młodzi wokaliści już nie umieją śpiewać?
Może, jest tak, że podczas tego pandemicznego czasu, który nas dotknął, ludzie mieli więcej czasu na poszukiwania, może, kiedy nie jeździsz tak dużo samochodem, w którym z przyzwyczajenia gra komercyjne radio, to zaczynasz być ciekawy, co jest po drugiej stronie lustra? Na pewno nie jest tak, że żyjemy w czasach kiedy wokaliści nie potrafią śpiewać, że nie pojawiają się nowe piosenki. Myślę jednak sobie, że stajemy się bardziej wybredni, że nie zadowala nas przeciętność, że szukamy emocji, a nie wrażeń. Zobacz, jeszcze rok temu chodziliśmy na koncerty, które pełne były świateł, laserów, wizualizacji. Dzisiaj oglądamy koncerty domowe, gdzie wychodzi człowiek, gra na gitarze i śpiewa. Okazało się, że można mieć coś do powiedzenia bez tych wszystkich dodatków. To ogromna wartość.
Płyta to specyficzny zapis twoich przeżyć i przemyśleń. Która jest twoją ulubioną opowieścią?
Ta, której jeszcze nie napisałem (śmiech). Ale tak naprawdę każda z tych historii zapisana na płycie, jest dla mnie niezwykle ważna, jeśli stanie się tak i dla słuchaczy będą niezwykle szczęśliwy.
Jak wygląda u Ciebie proces twórczy? Najpierw jest dźwięk, który dopasowujesz do historii, czy wręcz przeciwnie – twoje wspomnienie ma wbudowaną ścieżkę dźwiękową, którą wystarczy przepisać na papier nutowy?
Chyba zawsze najpierw są dźwięki. Oczywiście z wyjątkiem, kiedy mam możliwość pisania muzyki pod gotowy obraz, jak film czy do teatru. Nie ukrywam, że pisanie do gotowych obrazów jest dużo łatwiejsze. Sam obraz determinuje charakter muzyki, formę, czas trwania. Kiedy jednak próbujesz okiełznać dźwięki, które kolebocą Ci się w głowie, ruszasz na wojnę. Nie wiem, czy nie jest tak, że to kompozycja wyzwala ten proces wspomnieniowy, a nie wspomnienia uruchamiają kompozycję. Hm… zapewne każdy, którego zapytasz — odpowie co innego.
„Burza”, jedna z twoich muzycznych historii, a przy okazji utwór promujący cały krążek. Co jest wyjątkowego w tym utworze – co sprawiło, że obarczyłeś ją taką odpowiedzialnością?
Ja się trochę nieswojo czuję, jeśli chodzi o takie szumne określenia, jak utwór promujący płytę, teledysk itd. Nie wiem, czy tego rodzaju terminologia jest po prostu odpowiednia dla tych moich miniatur i kieszonkowych opowieści. Burza jest utworem najbardziej hałaśliwym i może trochę z przekory postanowiliśmy pokazać go jako pierwszy.
Renata Przemyk… Pracujesz z wieloma wybitnymi wokalistkami – dlaczego to właśnie Pani Renata została zaproszona do udziału w Twoim projekcie?
Z twórczością Renaty Przemyk związany jestem, odkąd zakochałem się po raz pierwszy i po raz pierwszy wypiłem kieliszek wina (hm… nie wiem, czy to nie było jednocześnie) Wiele razu słuchałem tych piosenek, kiedy po raz kolejny potknąłem się w życiu, i było mi lżej, myślałem wtedy, że nie jestem w tym sam, a ktoś jest na tyle odważny, żeby mówić, śpiewać o tym głośno. Kiedy przeczytałem tekst, który napisał Sebastian Mnich, zamarzyłem o tym, żeby zaśpiewała to Renata. Zadzwoniłem, a już kilka tygodni później spotkaliśmy się w Tarnowie, w studiu Leszka Łuszcza i nagraliśmy Moją Modlitwę.
Zamykają nas… zaś potem otwierają… Szalone czasy zwłaszcza dla artystów. Jesteś na tyle zdeterminowany, by planować na kilka miesięcy do przodu? Masz jakieś pomysły na kolejne projekty?
Tak, jestem w trakcie pisania utworu na wspaniałą orkiestrę smyczkową z Poznania, przygotowuję się do recitali fortepianowych i mocno wierzę w to, że już za kilka chwil zobaczymy się na koncertach. Na pewno innych, być może malutkich, być może przy ognisku, ale na pewno ten czas jest już bliski.