Choć od debiutu Anity Lipnickiej minęło już trochę czasu, to nie można odmówić jej talentu i uroku osobistego. Przesłuchując krążek „Miód i dym”, miałam ogromne oczekiwania co do trasy koncertowej i z wielką radością mogę powiedzieć, że spełniły się one w stu procentach.
Wczorajszy wieczór, w CKK Jordanki, rozpoczął się w niespodziewany sposób – setlistę otworzyły dwa numery z przed ponad 20 lat. Przyznaję, że nie słyszałam wcześniej na żywo wersji „Ona ma siłę” i „Wszystko się może zdarzyć”, i choć od ich stworzenia minęło wiele czasu, to wykonania były naprawdę dobre. Anita wciąż ma w sobie młodzieńczy wdzięk i potężny głos.
Te dwa numery na pewno wywołały we mnie mnóstwo sentymentów i wspomnień, jednak nie zaliczam ich do najciekawszych. Do grona faworytów na pewno mogę wpisać wykonanie „Z miasta”, które nie różniło się praktycznie niczym od tego z płyty, każdy dźwięk był idealnie odwzorowany. Drugim utworem, który wywołał u mnie ciarki, było „Big City” – w mocno rockowym wydaniu, z pazurem.
Cały koncert przeplatał się utworami pełnymi „miodu” z piosenkami z „dymem”. Nie brakowało też niespodzianek w postaci coverów, m.in. „Wish you were here”. Cały występ Anity & The Hats zamknięty był w pewnego rodzaju klamrę, ponieważ zakończył się również numerem ponadczasowym, czyli „Piosenką księżycową”.
Wczorajszy wieczór na pewno zaliczam do udanych i miło spędzonych. Jedynym minusem, jaki odnotowałam, była niezapełniona sala.