Cudnie należeć do rodziny Muzykoholików, choć kiedy mam przesłać fotki jakimś dziwnym programem do transferów czuję się muzycznym dziadkiem, ale jestem szczęśliwy każdym koncertem zwłaszcza takim, który jak większości uczestników przypomina, że “póki młodość w nas”,”możemy wiele” i, że mimo wszystko “jest dobrze”. Więc kto, jeśli nie ja ma zdać relację z koncertu z okazji 35-lecia działalności zespołu SZPAL?
35 lat. Pamiętam, jak wracałem ze szkoły pędem, żeby zdążyć na listę przebojów Rozgłośni Harcerskiej, która była jakby poza głównym nurtem a dla mnie odkrywała muzyczny świat. Tu można było posłuchać właśnie SZPALA, ale też Kobranockę, Dezertera, Voo voo, Variete, czy Moskwę czytaną wtedy jako M-kwa i wiele innych magicznych zespołów odkryć Jarocina. Zresztą SZPAL jest laureatem drugiej nagrody z 1986 roku. Wracając na ziemię, czyli do piątkowego koncertu szczęśliwie wydarzenie zdążyło się odbyć mimo wszechobecnej pandemii (Bo było to wydarzenie) ostatniego dnia wolności, czyli przed ogłoszeniem kolejnego lockdownu. Super, bo dla wielu obecnych był oprócz powrotu do lat młodości powiewem wolności.
Dobra znajoma, którą tradycyjnie spotykam na koncertach (Ircia przytulasy!!), stwierdziła, że ten koncert ją uskrzydlił. Coś w tym jest. Fajnie było widzieć wokół setkę szczęśliwych oczu nawet porozsadzanych na krzesłach w przepisowych odległościach. (Ech!) Szkoda, że tylko tylu fanów mogło się cieszyć tym widowiskiem, bo było warto. Ekipa Jarosława Kisińskiego (bo on wydaje się dowódcą tego składu) dała radę i przyznaję, że Panowie są w formie.
Na scenie nie ma szaleństw prócz żywiołowego Krystiana Różyckiego, którego jest pełno wszędzie: przy instrumentach perkusyjnych, z fletem, gitarą, przy mikrofonie (trochę mi brakowało jego koncertowego kapelusza), lekko “kopytkującego” Jarosława Kisińskiego i Leszka Nowaka, którego też trochę “nosiło” po scenie tak pozytywnie od fortepianu do mikrofonu. O jak dobrze, że wokalista dał sie namówić do powrotu, bo choć Bartek Szymoniak sprawdzał się jako wokalista i ze skrzypcami sobie radził, to jednak Leszek Nowak wydaje mi się tu bardziej na swoim miejscu) Reszta zespołu trwała na posterunkach. Zresztą trudno od perkusisty Zbigniewa Ciaputy wymagać, żeby ganiał po scenie ze swoimi instrumentami, a i pod względem gitarzystów Pawła Nazimka (zdecydowanie bardziej znanego z T.Love) i Wojtka Wołyniaka to nie jest żaden zarzut.
Było super i tak naprawdę cały koncert to był jeden wielki ciąg przebojów w dodatku zagrany z wielką klasą. Większość repertuaru stanowiła kultowa już pierwsza płyta Europa i Azja. Myślę, że to był strzał w dziesiątkę, bo choć to koncert z okazji 35-lecia, to chyba większość przybyłych fanów właśnie na taką wiązankę liczyła. Spotkanie z…, Europa i Azja, To jest nasza kultura, Nieprzemakalni I i II, Kurort, Wieża radości… , Rock’and’rollowy robak, czyli manifest pacyfistyczny, Nasze reggae z niesamowitą solówką perkusistów aż dech zapierało, a ja mógłbym słuchać i słuchać (to jeden z utworów, przy których oczy robią mi się zawsze wilgotne).
W ogóle te dodatkowe instrumenty perkusyjne robią różnice i dają dodatkowego “kopa” utworom. Było Nie zmienię świata z płyty Szukam nowego siebie z przesłaniem, Leszka Nowaka, żebyśmy jednak ten świat próbowali mimo wszystko zmieniać, a z płyty Szara, którą jestem oczarowany, zabrzmiał utwór Pocałunek w Rzymie. Trochę brakowało mi z niej utworów: Iluminacje, Pamiętnik, czy Jezus, ale rozumiem, że to nie są utwory do grania na koncertach (choć dusze targają strasznie). Nie mogło też zabraknąć Łoża w kolorze czerwonym i kilku innych piosenek. Przyznaję, że po cichu liczyłem też z okazji jubileuszu na jakiegoś gościa i choć gościa się nie doczekałem, to doczekałem się bajecznego coveru zespołu Republika: Śmierć w bikini, a na sali zafalowała nie wiadomo skąd biało-czarna flaga, którą widziałem ostatnio na koncercie Czarno-białych śladów zespołu Bończyka, Krzywańskiego i Nowaka (ale nie tego ze SZPALA). Dobrze, że w ŁDK-u jest trochę przestrzeni, bo przy utworach Sztywnego Pala Azji trudno usiedzieć w miejscu, więc część ludzi bawiła się pod ścianami oczywiście w przepisowych odległościach. Aż chciało się śpiewać: “jest dobrze, jest miło, jest tak, jak nigdy nie było…” Jeśli ktoś nie był, niech żałuje, bo koncert był cudowny zwłaszcza na te podłe bezkoncertowe czasy.
Dzięki SZPALOWI znów udało mi się odlecieć do lepszego świata. Czekam na nową płytę, słuchając “Europy i Azji live”, oraz płyty Kissinsky – “Koniec czy początek”, wracając z sentymentem do “Szarej”. Pozdrawiam i do zobaczenia na… 40-leciu? O lasce, ale dotrę, w końcu nie od parady jestem muzykoholikiem.
A gdyby ktoś miał ochotę wybrać się na koncert zespołu w najbliższym czasie, to drugi koncert z 19.03.2021 został (niestety wstępnie) przełożony na 29.04.2021. Może jeszcze są bilety? Jedno co wiem — warto!
Bogdan Prusisz BiP.