[RECENZJA] Tryptyk o poszukiwaniu siebie. „Toward Not Caring” Wojtka Sarneckiego

Toward Not Caring

Wojtek Sarnecki, choć ma spory bagaż doświadczenia muzycznego, oficjalnie dopiero stawia pierwsze kroki na polskiej scenie. Wybrał drzwi z napisem „alternatywa – indie-pop z mieszanką folku”. Jego debiutancki album, Toward Not Caring, to 14 utworów, podzielonych na trzyczęściową opowieść – opowieść o walce ze swoimi słabościami i podróży w głąb siebie.

Płytę otwiera oniryczne INTRO / Full Moon Chart, czyli utwór zainspirowany snem (jak tłumaczy sam wokalista). Prawie szcześciominutowa kompozycja, pełna dźwięków niczym ze starej taśmy magnetofonowej, delikatną pastelową paletą szkicuje myśl przewodnią krążka – ma być przestrzennie, zamaszyście, duchowo, ale nie bez energii. W Saudade i Dwelling mamy nieco więcej akustyki i folku, który w Dwelling przechodzi płynnie w subtelną elektronikę. Ventriloquist kontynuuje elektroniczne eksperymenty, przeradzając się dość szybko w pop-rockową kompozycję. Elektroniczny wątek podejmuje również – opracowując go jednak nieco nu – rockowo – Full of Sorrow. Moi faworyci na albumie to 26trochę zblazowany, nieco grunge’owy – oraz chyba najbardziej eksperymentalny singiel, czyli Weakling. Wingspan / Idolatry otwiera ostatnią część albumu, część najbardziej popową i, powiedziałabym, najbardziej optymistyczną. Toward Not Caring zamyka Adrift, zainspirowany tym samym snem co INTRO / Full Moon Chart. Ten ciekawy zabieg klamry kompozycyjnej podkreśla to, co w debiutanckim albumie Wojtka Sarneckiego najbardziej przykuwa uwagę – dbałość o detale. Jej najlepszym wyrazem jest bardzo dobra produkcja, za którą odpowiada Patrick Multan.

Wojtek Sarnecki – Weakling (żródło: Wojtek Sarnecki)

Toward Not Caring, choć oscyluje wokół powtarzających się dźwiękowych motywów (pop – rock – indie – folk) i wyśpiewany jest w całości po angielsku, stanowi świeżą propozycję na rodzimej scenie muzycznej. Przemówi i do fanów Riverside, i Kings of Leon, a i zapewne zjedna młodemu wokaliście dodatkowych wielbicieli. Nieco zbyt odważnym jak na polskie standardy zabiegiem jest może długość albumu –  prawie siedemdziesiąt minut, na które składają się utwory trwające często ponad pięć minut, to ryzyko, które Wojtek postanowił podjąć – czas pokaże, czy była to dobra decyzja.

Podsumowując debiutancki album Wojtka Sarneckiego mogę z całą pewnością stwierdzić, że to ciekawa propozycja dla osób z otwartą muzycznie głową. Eksperymentów jest tu całe mnóstwo – momentami może nawet zbyt wiele – ale wierzę, że to jedynie zarys dalszych muzycznych planów warszawskiego wokalisty. Powiem więcej – świat byłby piękny, gdyby więcej debiutów cechowała podobna odwaga i rozmach oraz bezkompromisowość w poszukiwaniu swojego artystycznego „ja”.

Więcej:

Facebook: Wojtek Sarnecki

YouTube: Wojtek Sarnecki

Instagram: Wojtek Sarnecki

Napisz komentarz