[RECENZJA] Leepy – „Fatum” – to dobry traf na twojej playliście!

Złap się na ich leep. Czwórka zakręconych muzyków ze Śląska. Swój debiutancki album nazwali Fatum, ale ich twórczość to zdecydowanie dobry traf.

Zespół Leepy powstał w 2021 roku w Tychach i od roku bezustannie koncertują, nie dając o sobie zapomnieć. Wielokrotnie występowali na dużych scenach m.in. W Tychach, Kozach czy na Juwenaliach IGRY. W tym roku pojawili się również na Cieszanów Rock Festiwal, a także Amfi Rock Festiwal. Rok temu podczas konkursu „Dla Tych zagrają” publiczność zdecydowała, że to właśnie muzyka tego zespołu porwała tłum najbardziej, co pozwoliło grupie wziąć udział w sierpniowym koncercie na Paprocanach.

Grają prosto z serc dla serc. Bawią się formą i treścią, powodując momentami całkiem nowe dla uszu dźwięki czy zabiegi. Uszy wytrawnych wampirów lubią nowości, a świeżej krwi tam dużo. Skład zespołu:
Sebastian Tworuszka – wokal, Tomasz Kołodziejczyk – gitara elektryczna, Robert Gnyp – perkusja, Mateusz Dobrzański – gitara basowa.

W drugiej połowie 2023 pojawiły się trzy teledyski do utworów: „Płetwonurek”, “Ćma” oraz “Kolorowy Ptak”, zapowiadające to, co rok później było już nieuniknione. W styczniu 2024 roku, a dokładnie 13.01.2024 r. pojawia się ich debiutancka płyta zatytułowana “Fatum”. Na albumie gra ponad 40 minut naprawdę dobrej muzyki. A to taki przedsmak:

Leepy to specyficzny twór, który jeśli byłby odpowiednio pokierowany, znalazłby się w szerokim streamingu, i to nie w przypadku jednej czy dwóch piosenek. Widać, że czują, to co robią, a z każdym przesłuchaniem płyta robi się lepsza. Tworzą w połączeniu gatunków: rock/rap/(cowboy)blues. Preparują przy tym kawał dobrej muzyki. Jest w nich westernowe westchnienie, luz, swoboda i pewien anarchizm. Jak sami twierdzą, mają nadzieje, że słuchacze nie będą mogli się od nich „odleeepić„.

Cóż, być może, że debiutanckie „Fatum” stanowić będzie przysłowiowy lep na muchy. Słuchalnych, zmuszających do replayów utworów, to tam jest o wiele więcej. I do takich płyt się wraca, takie się lubi i kocha. A twórcy o albumie wypowiadają się tak:

Leepy w styczniu tego roku stworzyły szczęśliwą dziesiątkę utworów, które znalazły się na albumie „Fatum”. Dostępny jest cyfrowo (z tego co widzę to niestety tylko tak) m.in. na platformie Empik. A na wnętrzności krążka składają:

  1. Mięta
  2. Toksyna
  3. Płetwonurek
  4. Kumple
  5. Kolorowy Ptak
  6. Fatum
  7. Ćma
  8. Haftowany Miś
  9. Luty
  10. Lapakapa

Kolorowy Ptak to jeden z singli, do którego powstał teledysk, momentami skrojony w guście kaset VHS’owych z lat 80. Pierwsze wrażenie natomiast przy obejrzeniu tego wideo, gdy wcześniej odsłuchało się jedynie utwór, jest bezcenne. Gwarantuję! Znaczenie tego powiedzenia (kolorowy ptak) to mniej więcej coś na wzór „Kogoś, kto z łatwością znajdzie swoje miejsce w świecie„.

W teledysku przypomina bardziej fatum, podążającym za głównym bohaterem. Z jednej strony; bohater chce tego więcej, jakby ból dominujący tą relacją był jednocześnie narkotyczny, z drugiej strony zdaje sobie sprawę z destrukcyjnego oddziaływania. Całość jest ekscentryczna, wręcz nowatorska, a d tego chwytliwa jak sam refren; powtórzmy go zatem: „Jeeeeesteś jak ko-ko-kolorowy, ko-ko-kolorowy, kolorowy ptak, jak tyyyyy”. I do tego wszystkiego dochodzą bardzo zgrabne dźwięki, szczególnie gitarowe.

Luty jest zdecydowanie gorącym miesiącem w wersji Leepów, a przynajmniej energetycznym, czy anarchistycznym. Słyszymy w nim wiele desperackich krzyków, a sposób śpiewu przypomina bardziej melorecytację. Tempo jest równomierne, powtarzające, zwracające się ku zwrotkom oraz nieoczywistemu refrenowi.

Płetwonurek to kawałek kapitalny, a także mój osobisty faworyt, do którego przyświeca klimatyczny teledysk przy ognisku. Przoduje w nim nuta dzikiego zachodu, beztroskich prerii oraz zuchwałych cowboyów. Wspaniałe jest także to łączenie hiphopowego sznytu ze śpiewem, które tak subtelnie się łączą, że nawet ciężko to początkowo dostrzec.

Co mi się jeszcze podoba — pojawiające się na płycie „Fatum” dźwiękonaśladowcze wstawki, które dodają unikalności kawałkom (albo to moje folk-ambientowe-nordyckie zboczenie). Jeden z użytkowników pod klipem na Youtube pisze tak: „super! dawno nie słyszałem czegoś równie dobrego z mniej znanych kapel! (oby się to zmieniło), może gdyby udało się lepiej podkreślić wokal byłoby super.„.

Oby się to zmieniło, dokładnie, a co do wokalu, to uważam, że mógłby być nieco czystszy i momentami bardziej zrównoważony z dźwiękiem. Ale całościowo — przyczepić się nie da — nowatorskość tej piosenki (jak i zresztą całej reszty) jest nie do podrobienia. A, no i kto ostatnio użył harmonijki w swoim utworze oprócz twojego wujka na imprezie? Pomódlmy się o więcej harmonijek ustnych. Amen.

A czy Ty czułeś się kiedyś, drogi czytelniku, jak w labiryncie Ćma? Oni też, i gwarantuję, że bardzo dobrze to oddali muzycznie. Utwór jest niejednorodny, tempo zmienia się — spada — wzrasta — i znów zwalnia. Jest to najbardziej popowa kompozycja w moim mniemaniu, przypominająca nieco styl Krzyśka Zalewskiego w połączeniu z Piotrem Roguckim w wersji <Coma> (komplement). No i znów te nieokrzesane, szamańskie, rytualne krzyki. Kumple to szybki i nieco chaotyczny utwór, oda do fałszywych kumpli. Dużą rolę gra tu perkusja nadająca tempo. Wokalista znów bawi się tu formą, a zespół całą metryką. A napięcie tak rośnie, że momentami człowiek ma wrażenie, że coś wybuchnie.

Fatum jest bardziej chilloutowe w brzmieniu, słyszalne są tu w tle chórki, które dodają mu charakterku. Oczywiście, Leepy bez rockowego wykończenia, to nie Leepy, tu również pojawia się mocniejszy akcent. Jest to historia o powolnej utracie sensu i smaku w życiu, które jawią się jako to tytułowe fatum czyhające na bohatera. Jedno wiem na pewno, na ich koncertach na pewno nie można się nudzić czy podpierać barierek.

Toksyna to taki typowo rockowo-bluesowy kawałek o kobiecie, która jest źródłem tytułowego zakażenia. Sebastian wyśpiewuje dokładną instrukcję: kogo i czego unikać. Co ciekawe, jest to najchętniej słuchany utwór na Spotify, obecnie prawie 14 tyś. odsłuchań. Chyba faktycznie lubicie miłosne kawałki.

Haftowany Miś to ballada. Swoisty powrót do dzieciństwa i monolog o chęci ponownego obudzenia dziecięcego postrzegania świata, a także przywrócenia do życia osób, których już z nami nie ma. A leci to tak… „Wszystko, czego chciałaś właśnie spełnia się. Piszę tą piosenkę, by wykrzyczeć, że jest mi strasznie trudno znowu podnieść się. Zrobię to dla ciebie (…)” I jest to w moim odczuciu najsmutniejsza piosenka z całego albumu, która tego smutku bezpośrednio po sobie poznać nie daje. Ból jest tu raczej przepracowany, pokazany w sposób dojrzały, stanowiący bardziej drogowskaz niż dół, do którego czasem się wpada przy melancholijnych piosenkach.

Na koniec pragnę uroczyście zapytać, ekhm, co to jest u diaska Lapakapa? Poza tym, że to kolejny dobry, rockowy kawałek wpadający w ucho z nutą niczym z Męskiego Grania (czego Wam życzę chłopaki z całego serca!). Fatum to pozycja warta uwagi i (dzikiego) zachodu. Chłopacy są w istocie dzicy, poruszeni dźwiękiem, zakochani w muzyce, energetyczni w przekazie, potrafiący ze smutnego tekstu wykrzesać koncertowy banger.

rec. Natalia Kocoł

Podziel się swoją opinią ;)