KLUSKI, co raz lepiej, pomyślałem. Dlaczego nie dostanę do recenzji jakiegoś IRON FIST czy KILL THE DRAGON. Czegoś, co od razu będzie się odpowiednio kojarzyło, a tu nazwa niczym z kuchni Geslerowej. Rzut oka na okładkę i od razu lepiej. Mroczne zdjęcie kojarzące się trochę z Grave Dancers Union Soul Asylum – to ci od Runway Train. Otwieram opakowanie, a tam bardzo starannie wykonana książeczka, z ładną paletą kolorów, która pomimo swoich estetycznych właściwości wprowadza dalszą konsternację. Nadal nie wiem,
co kryje się na dysku. Trochę podpowiedział mi kolega Robert, który wspomniał coś o grunge…
Ci, którzy mnie znają wiedzą jak reaguję na ten styl muzyczny i może moje podejście nie jest podyktowane samą muzyką, a raczej tym co ten gatunek sprawił na początku lat 90 w USA. Ponieważ póki co żyjemy w Polsce, a zespół KLUSKI to rodacy, postarałem wyzbyć się uprzedzeń, które nie mają racji bytu na naszej ojczystej ziemi. Z tym zamysłem odpaliłem CD…
Mogę kwestionować gust muzyczny Roberta ( wydawcy płyty ), ale z KLUSKAMI trafił w 10. Dostajemy porządnego kopa, taki jaki był udziałem sceny rockowej na początku lat 90 w Stanach Zjednoczonych. Brud wylał się z głośników, a niskie strojenie tylko pokreślił fakt, że Panowie uwielbiają kultową płytę DIRT – Alice In Chains. „GOODBYE SONG” spokojnie mogłoby się znaleźć na płycie Stanley’a & Co. „Angelica Johnoson”, to trochę taki soundgarden. „LAZZY BOY” ciężko się zaczyna i słychać pustynię, taką jaką opisuje ZAKK WYLDE ze swoim Black Label Society. „View Of You” to jak stonerowe klimaty, które nadaje Queen Of The Stone Age. Mógłbym tak opisać każdy utwór, ale gwarantuję, że będziecie mieli większy ubaw jak sami spróbujecie odkrywać klisze jakich KLUSKI użyły do swoich utworów. Nie jest to oryginalne, ale warsztatem i kompozycjami nie ustępują żadnemu z zespołów wymienionych w tej recenzji. Nie jestem fanem grunge i zapewne nigdy nie będę, ale potrafię docenić, że chłopaki grają to co lubią i robią to bardzo profesjonalnie.
Ocena 4 w skali szkolnej
Zajrzyj po więcej: